Daniel Kozioł (+14 l.) i dwa lata młodszy od niego Sebastian K. mieszkali w małym przysiółku niespełna dwa kilometry od Łozowa. Codziennie rano do głównej szosy dojeżdżali rowerami i zostawiali je we wsi. Stamtąd autobus zabierał ich do szkoły w Dąbrowie Białostockiej. Ich droga powrotna ze szkoły przebiegała na odwrót: do wsi dojeżdżali szkolnym autobusem, a rowerami żwirówką do swoich domów. W połowie drogi musieli pokonać niestrzeżony przejazd kolejowy...
- Czekaliśmy na Daniela z obiadem, ale jego wciąż nie było i nie było - opowiada mama starszego z chłopców, Renata Kozioł (40 l.). - Wtedy przyszedł nasz sąsiad i powiedział, co się stało - dodaje kobieta, wybuchając płaczem.
Chłopcy wjechali wprost pod pociąg z Białegostoku do Suwałk. Maszyniście rozpędzony skład udało się zatrzymać dopiero pół kilometra za przejazdem. Nastolatkowie nie mogli tego przeżyć - zginęli na miejscu. Nie zauważyli pędzącego pociągu? Zagadali się? Chcieli się ścigać? Tajemnicę swojej śmierci zabiorą do grobu.
- Mamy sześcioro dzieci, Daniel był najstarszy - mówi ojciec chłopaka, Stanisław (44 l.). - Od małego wszystkiego go uczyłem. Pomagał w gospodarstwie, miał smykałkę do maszyn - wspomina syna łamiącym się głosem.
Pociągiem, który zabił nastolatków, podróżowało 14 osób. Na szczęście nikomu z nich nic się nie stało. Maszynista był trzeźwy. Jest w szoku.
Zobacz: Pogoda na najbliższe dni: Koniec upałów! Wiemy kiedy przyjdzie jesień