Kiedy kobieta sprawdzała, czy jej krowy mają wodę, nagle jedna z jałówek oderwała się od stada i jak dzikie zwierzę rzuciła się na swoją panią. Kiedy Leokadia upadła, wściekła krowa tratowała jej drobne ciało swoimi silnymi racicami. Staruszka nie miała szans ucieczki ani obrony przed oszalałym zwierzęciem. Ze zmasakrowaną twarzą i zmiaż-dżoną klatką piersiową skonała na pastwisku.
- Na własnym pastwisku taka śmierć... - Stanisław Poteraj załamuje ręce. Ciągle nie dociera do niego, że spokojna do tej pory jałówka zamieniła się w zionącą żądzą mordu bestię i odebrała mu mamę. - Nie mieści mi się to w głowie - płacze dojrzały mężczyzna.
Leokadia wychowała się na wsi. Kiedy 30 lat temu owdowiała, ciężko harowała, by wychować swoich trzech synów. Miała wielkie rolnicze doświadczenie i mimo sędziwego wieku nadal chętnie wykonywała różne prace gospodarskie.
- Mama była zdrowa i sprawna - zapewnia Stanisław, jej syn pierworodny. - Nawet drewno sama rąbała i w piecu paliła.
Staruszka lubiła też sama sprawdzić, czy na pastwisku wszystko jest w porządku. Codziennie doglądała stada krów, sprawdzała, czy nie przerwały ogrodzenia i czy mają wodę.
Tak było i tym razem. Pani Leokadia poszła w stronę zbiornika z wodą. Nagle zza pleców dobiegł ją tętent kopyt. Obejrzała się zdziwiona za siebie i z przerażeniem dostrzegła pędzącą w swoim kierunku jałówkę. Krowa gnała z opuszczoną głową i ryczała groźnie. Nagle z wielką siłą uderzyła panią Leokadię w twarz, a gdy kobieta upadła, tratowała ją racicami. Potem wróciła do stada i spokojnie skubała trawę z innymi krowami.
Pan Stanisław, zaniepokojony długą nieobecnością matki w domu, ruszył na pastwisko. Kiedy dostrzegł w trawie zmasakrowane ciało matki, przeżył szok. - Ona czuła, że umrze - mówi zdruzgotany. - Dzień przed śmiercią specjalnie poszła pomodlić się przy przydrożnej kaplicy. Zapaliła znicz i położyła kwiaty - dodaje zapłakany mężczyzna. Jałówka morderczyni trafiła do rzeźni.