Koźmin to mała wieś. Pani Barbara (35 l.) mieszka pod lasem z tatą Bronisławem (80 l.). - To porządna kobieta. Szybko straciła mamę i zajęła się gospodarką. Zna się na robocie lepiej niż niejeden chłop - mówią o niej mieszkańcy. Ale i najlepszemu rolnikowi zdarzają się gorsze dni. Sąsiedzi zauważyli, że od jakiegoś czasu kobieta unika ludzi, a jej zwierzęta hasają zaniedbane po podwórku. Niewiele myśląc, zawiadomili Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
- Pojechaliśmy to sprawdzić. Już przy bramie powitał nas szczeniak uwiązany sznurkiem. Nie miał ani budy, ani wody. A właścicielka gospodarstwa nawet nie chciała wysłuchać, co mamy do powiedzenia - mówi Marianna Mazurowska, prezes TOZ. Bo na widok inspektorów pani Barbara wpadła w szał. "Mam tego dość! - wrzeszczała. - Uwzięli się na mnie najpierw na egzaminie, a teraz sąsiedzi. Ileż można?!". Niespodziewanie chwyciła szczeniaka, przecięła sznurek, na którym był uwiązany i cisnęła nim w prezes Mazurowską, a potem ruszyła na nią z pięściami.
Po awanturze, którą zakończyło przybycie policji, inspektorzy zabrali pieska do azylu, a krewką gospodynię tłumaczył ojciec. - Córce nerwy puściły, bo nie zdała na to prawo jazdy, a potrafi jeździć lepiej niż zawodowy kierowca. Młoda dziewczyna, to krew się zagotowała - wyjaśnił pan Bronisław.
Zobacz: Urodziła nie swoje dziecko po zabiegu in vitro. Przed sądem rusza proces w tej sprawie