Była wspólniczka Marcina Plichty, która wraz z nim odpowiadała za MULTIKASĘ, nie wspomina najlepiej byłego kolegi. W rozmowie z GAZETĄ WYBORCZĄ mówiła o nim:
- Zakochany tylko w pieniądzach i splendorze, pozbawiony uczuć. Z emocji korzysta tylko po to, by manipulować innymi. Z dużymi ambicjami. Raz przyznał mi się, że chciałby kiedyś być prezydentem Gdańska. Przyznaję: po tym wszystkim pałałam do niego nienawiścią, życzyłam mu źle. Teraz nie mam już w sobie chęci zemsty. Myślę sobie tylko, że jak już straci wszystko, jak wszyscy się od niego odwrócą, to ja mu zaniosę kawałek chleba. To będzie dla niego najgorsza kara.
Marcin Plichta jednak jakieś uczucia ma. Na przykład - potrafi się zawstydzić! Potwierdza to kolejna wypowiedź kobiety:
- Kłopoty zaczęły się wiosną 2004 r. Do biura zaczęli dzwonić ludzie z reklamacjami. "Opłacaliśmy przelew, a chcą nam prąd wyłączyć". Pytam Marcina, a on na to pewnym głosem: to wina banku. No to ja: idziemy do banku. A on, że nie może i się wyłgał. Siedzę u dyrektora. W końcu przyszedł, czerwony, jakby się czegoś bał. Dyrektor mówi: ktoś wam czyści konto, i to z wewnątrz firmy. Zapanowało milczenie.
W procesie przeciwko MULTIKASIE skazano zarówno Plichtę, jak i jego wspólniczkę, która chce pozostać anonimowa. Kobieta ma wyrobione zdanie o Marcinie. Ale czego się spodziewała wchodząc w układy z mężczyzną karanym przez sąd? Chyba nie uczciwości i kultury?