Poruszająco o swojej historii zdecydowała się opowiedzieć Aleksandra Koperstyńska, która zawdzięcza dziecko prof. Romualdowi Dębskiemu. Przyznała ona, że sugerowano jej aborcję, ponieważ jeździ na wózku inwalidzkim. Co więcej, na ulicy jej mąż miał słyszeć mocno nieprzychylne komentarze typu: - Ale krzywdę pan zrobił tej pani, że ona jest w ciąży. Jak wspominała: - Nasze dziecko było bardzo chciane. Wiedziałam, że powinnam się zgłosić z ciążą do szpitala od najtrudniejszych przypadków. Zgłosiłam się, a tam pani profesor od razu: "To co, usuwamy? Pozbędziemy się kłopotu? W pani sytuacji zabieg będzie legalny". Pamiętam jej słowa, że jeśli się nie zdecyduję na aborcję, to ona ciąży nie poprowadzi bo nie wie jak. Otworzyłam drzwi i wyszlochałam mężowi, że już nigdy tu nie wracamy...
Dzięki prof. Dębskiemu kobieta urodziła zdrowego chłopca (Antka), choć jej relacja z nim nie zawsze była prosta. Jak mówiła: - Profesor nie zawsze był miły. Zdarzyło się, że kilka razy ofuknął męża. Rzucał: "Nie pan jest moją pacjentką, jej pierwszej wytłumaczę". Bywało, że nie miał czasu, był zalatany. Ale w tych najistotniejszych momentach znajdował czas. Żeby mnie objąć, pocałować w czoło.
Pani Aleksandra przyznała szczerze, że jedynym ginekologiem, któremu pozwoli się obecnie dotknąć jest żona zmarłego. Przy okazji dodała wzruszająco: - Znajoma na Facebooku napisała mi: "Jak mogłaś być na pogrzebie tego abortera?". Studiowałam teologię, ale nie mieści się to w mojej głowie. W Antku jest cząstka profesora.
Inna kobieta, której prof. Dębski pomógł w szczęśliwym porodzie przypominała: - Profesor zawsze mówił "dziecko", nie "płód" czy "zarodek". Do mnie zresztą też zwracał się "dziecko", choć miałam skończone 35 lat. Wiem, że zwracał się tak do wielu pacjentek. Nigdy jednak nie czułam, żeby to było protekcjonalne. W trudnej chwili potrafił mnie objąć czy ucałować, ale to była ojcowska opieka, zero negatywnego wydźwięku (...) Emilka niedługo skończy trzy lata, jej tarczyca jest zdrowa. Z profesorem byliśmy umówieni, że jak będę chciała trzecie dziecko, to wrócę.
Kolejna pacjentka, pani Ewelina, rozstała się z mężem po kolejnym poronieniu i dostała "baty", gdy trafiła do Dębskiego: - Pierwsza wizyta nie była przyjemna. Nakrzyczał, że trzeba było skonsultować się z nim wcześniej, wtedy byłaby szansa odpowiednio przygotować organizm do dziecka. Fuknął, że zajmowali się mną nieudacznicy. Ostatecznie obiecał, że pomoże, ale ja po wyjściu z gabinetu oznajmiłam mężowi (nowemu- red.), że nie chcę tu więcej wracać. A mąż na to: "Ewelina, miłych lekarzy już miałaś". Ostatecznie dzięki niemu urodziła zdrowe dziecko. W wywiadzie przyznaje, że pierwsza, egoistyczna myśl, jaka przyszła jej do głowy po śmierci ginekologa, to, że "znikła szansa na drugie dziecko".
W materiale o zmarłym wypowiadają się również jego przyjaciele. Prof. Tomasz Paszkowski, kierownik III Katedry i Kliniki Ginekologii Akademii Medycznej w Lublinie, bez zawahania stwierdził: - Zawsze był taki adres, że jak już nie wiadomo było, co zrobić, można było wysłać pacjentkę do Dębskiego. Nigdy nie odmawiał przyjęcia najtrudniejszych przypadków. Dodatkowo podkreślił: - Prywatnie to był człowiek, który nigdy mnie nie zawiódł. Każdemu życzyłbym takiego przyjaciela.
Prof. Violetta Skrzypulec-Plinta ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach stwierdziła: – Wszystko, co robił i czego uczył, było transparentne i mocno osadzone w realiach (...) Bliskie były mu też wartości jak prywatność pacjentki, intymność jej ciała i prawa kobiet. Kobiety, które nie mogły, nie płaciły. Dla niego takiego zachowanie było oczywiste, mimo, że przyjmował w prywatnej klinice. Jak dodała: - Na pogrzebie przemawiający syn powtórzył motto, któremu Aldek był zawsze wierny: "Z mordy nie należy robić cholewy".
W tekście wypowiada się również żona Marzena, z którą był przez 18 lat i doczekał się z nią trójki synów. Jak zaznacza, praca nigdy ich nie dzieliła, tylko zbliżała. Starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i prowadzić udane życie rodzinne, chociaż Dębski był bardzo zajęty. Jak wspominała: - Aldek powtarzał mi czasem ze śmiechem: żona potrzebna jest mi po to, żeby rodzić dzieci. Był chyba jedynym szefem, który mówił do pracownik: "Ty zachodź w ciążę. Do pracy wrócisz potem". Uważał, że rodzina jest najważniejsza.
Przypomnijmy: Prof. Romuald Stanisław Dębski urodził się 18 listopada 1956 roku w Warszawie. Był lekarzem ginekologiem, nauczycielem akademickim, doktorem habilitowanym nauk medycznych oraz profesorem CMKP. Studia ukończył w 1982 roku na warszawskiej Akademii Medycznej. Był specjalistą w zakresie położnictwa i ginekologii, perinatologii i endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości.
Stopień doktora nauk medycznych uzyskał w 1986 r. na podstawie rozprawy pt. "Porównanie stężenia ferrytyny i alfa-fetoproteiny w surowicy i płynie owodniowym ciężarnych z ciążą prawidłową i powikłaną konfliktem serologicznym". W 1990 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego na podstawie pracy pt. "Punkcje naczyń pępowinowych w diagnostyce i leczeniu konfliktu serologicznego".
Był członkiem wielu towarzystw naukowych w tym m.in.: Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego (wiceprezes), Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego (członek-założyciel) oraz Polskiego Towarzystwa Menopauzy i Andropauzy (prezes).
Był autorem lub współautorem ponad 100 publikacji, w tym książek, prac poglądowych i rozdziałów w podręcznikach z zakresu położnictwa i ginekologii, endokrynologii ginekologicznej i diagnostyki ultrasonograficznej.
Prof. Dębski był wielokrotnie nagradzany. Został m.in. odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.
Cześć Jego Pamięci!