Jak pisze "Rzeczpospolita", zarząd Narodowego Banku Polskiego zdecydował o zakupie 31 nowych aut. Oprócz prezesa nowe samochody dostaną członkowie zarządu Banku oraz Rady Polityki Pieniężnej, jednak będą one mniej luksusowe niż limuzyna Skrzypka. Każdy z tych wozów ma kosztować "tylko" 150 tys. zł. Pozostałe 22 samochody, każdy za około 90 tys. zł trafią do oddziałów i centrali NBP. Cały kontrakt ma opiewać na 3,5 mln zł.
Jak NBP tłumaczy się z takich drogich zakupów? Twierdzi, że samochody, których używano dotychczas, już się zużyły. - - Nasza flota samochodowa jest już mocno wysłużona. Ostatnie przetargi na auta osobowe odbywały się siedem lat temu - wyjaśnia Józef Ruszar, szef Departamentu Komunikacji Społecznej NBP.
Takimi "wysłużonymi" samochodami, które mają więcej niż siedem lat, jeździ większość Polaków. NBP nie może więc liczyć na ich wyrozumiałość. Zresztą nie może też liczyć na zrozumienie ze strony polityków. Co prawda, nie odmawiają oni prezesowi NBP prawa do nowego auta, lecz uważają, że jego cena jest ewidentnie za wysoka.
- Generalnie nie lubię dziadostwa i uważam, że szef NBP powinien jeździć przyzwoitym autem. Ale kupowanie tak drogiego samochodu jak dla prezydenta państwa to jest lekka przesada - mówi poseł Jarosław Urbaniak (PO) z Sejmowej Komisji Finansów Publicznych.
Sławomira Skrzypka stara się bronić wiceszefowa Komisji Finansów Aleksandra Natalli-Świat z PiS. - Nie da się ukryć, że szef NBP jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Cena auta dla niego może dziwić, ale przecież nie jest to wydatek robiony z uwagi na jego osobę, ale ze względu na rangę instytucji - podkreśla posłanka.
Jednak ranga tej instytucji spadła, odkąd kierują nią ludzie z politycznego, a nie merytorycznego klucza i nie potrafi ona skutecznie przeciwdziałać inflacji.