(
...) Katarzyna czasem przypomina sobie taki dzień: wróciła ze szkoły. W domu nie było nikogo. Poszła do pokoju poczytać. Przyszedł brat, mama. Spokojnie sobie siedzieli i oglądali telewizję. Zrobił się wieczór. I wtedy do domu wtoczył się ojciec.
Nie dość, że kompletnie pijany, to jeszcze w złym humorze. Od razu z rękoma rzucił się na Marcina. Krzyczał, że go nienawidzi, że go zabije. Na mamę też krzyczał, że mu zmarnowała życie, że tyle mógł bez niej osiągnąć. W szale zaczął demolować mieszkanie.
To był ten raz, kiedy Katarzyna naprawdę się bała, że ojciec zrobi coś strasznego. Sąsiedzi wezwali policję. Obcy ludzie weszli do mieszkania. Okropne. Widać było na pierwszy rzut oka, że tu nie dzieje się dobrze. Policjanci spojrzeli na ojca i jeden z nich powiedział, że to nie pierwszy raz sąsiedzi skarżą się na awantury i hałasy. Że trzeba coś z tym zrobić.
I wtedy założyli niebieską kartę. Taki dokument oznaczał, że w rodzinie dochodzi do przemocy domowej i że co siedem dni dzielnicowy musi zachodzić i sprawdzać, jak żyje taka "naznaczona" rodzina.
(
...) Z tygodnia na tydzień było jej ciężej. I coraz gorzej znosiła nieobecność Bartka. Właściwie nie było go całymi dniami. A jak wracał, to spał. I rzadko z Katarzyną rozmawiał. Prawie nigdzie nie wychodzili, bo albo nie było czasu, albo Bartek był zmęczony.
I tak mijał dzień za dniem. Takim życiem Katarzyna była przerażona. Coraz bardziej smutna snuła się po domu. I nic jej się nie chciało. Ani myć, ani ubierać, ani wstawać. Najchętniej to by całe dnie przesypiała.
( ...) Kiedyś planowała skończyć studia i uciec z Sosnowca, zrobić karierę, pracować na jakimś wysokim stanowisku. Tymczasem nawet nie ma matury. Potem, kiedy poznała Bartka, myślała, że przy nim czeka ją inne życie. Że razem gdzieś wyjadą. Że Bartek będzie miał dobrą pracę. Że będą żyli w szczęściu i dostatku. A teraz wszystko, co ją czekało, to ciąg dni podobnych do siebie jak paciorki różańca, które jej mama ciągle przesuwała w palcach.
(...
) Katarzyna wyprostowała się, popatrzyła jej w twarz i roześmiała się złym, szyderczym śmiechem. Nikt nigdy wobec Beaty tak się nie zachował.
"Gówniara jedna!" - pomyślała sobie wtedy. "Jeśli teraz wyjdziesz, to nigdy już nie będziesz mogła zamieszkać w tym domu! Ostrzegam cię!", krzyczała Beata. "Wcale nie chcę tu mieszkać. I to ty mnie od kurew wyzywałaś, bo się bałaś, że Madzia to nie Bartka córka!", wykrzyczała Kaśka i z całej siły trzasnęła drzwiami. I już jej nie było.