- Panie przewodniczący, a może powinienem powiedzieć: panie premierze...
- Jaki tam premierze, ja się o żadne stanowiska nie ubiegam.
- Ostatnie sondaże dają panu bardzo dobry wynik i pana ruch staje się poważnym kandydatem do koalicji. Nie myśli pan jeszcze o współrządzeniu?
- Poczekajmy z deklaracjami do 10 października. Niemniej jeśli osiągniemy dobry wynik i utworzymy rząd koalicyjny, będziemy się ubiegać o to, by był to rząd fachowców i nasze ugrupowanie na pewno wystawi najlepszych w danej dziedzinie.
- A pan się w rządzie nie widzi?
- Jeśli będzie trzeba, nie uchylę się od odpowiedzialności. Nie jest to jednak moją ambicją.
- Załóżmy, że sondaże znajdą potwierdzenie w wyborach. Ile ministerstw chciałby pan obsadzić?
- Wszystko jest do negocjacji w oparciu o koalicyjne uzgodnienia, a przede wszystkim program. Na pewno nie oddamy Ministerstwa Edukacji.
- Podobno marzy się panu, żeby przejąć także MSWiA.
- To też kwestia negocjacji. Zależy nam na pewno na likwidacji powiatów, ograniczeniu liczby radnych oraz likwidacji urzędów wojewódzkich i przekazaniu ich kompetencji do urzędów marszałkowskich. To sprawy do załatwienia w MSWiA, dlatego będziemy o nie walczyć.
- I ma pan kandydatów na ministrów?
- Oczywiście.
- To jak wygląda gabinet cieni Janusza Palikota?
- Dzisiaj, kiedy nie mam mandatu, nie ma sensu wymieniać nazwisk.
- A może ich pan po prostu nie ma albo są tak nieznani, jak zdecydowana większość kandydatów na pana listach wyborczych.
- Nie, to są powszechnie znani fachowcy, bo tylko do takich będę się zwracać w wypadku tworzenia rządu. Jednak nazwiska podam dopiero po wyborach.
- Myśli pan, że Platforma da panu szansę na współrządzenie?
- Oczywiście.
- Nawet wobec faktu, że w swojej książce wylał pan na premiera wiadro pomyj?
- Nie ma w tej książce żadnych kalumnii. Opisałem Tuska jako inteligentnego człowieka z pasją do władzy i pewnymi wadami charakteru.
- Wady premiera eksponuje pan jednak w książce, a podobno Tusk to człowiek pamiętliwy.
- Jeśli ktoś w polityce kieruje się osobistymi urazami, to nie nadaje się na polityka. A Tusk na polityka się nadaje. Poza tym umówmy się, że PO nie będzie miała wyboru, bo PSL i SLD w ogóle nie wejdą do parlamentu. Politycy PO będą mieli więc do wyboru albo Kaczyńskiego, albo Palikota. Jeśli wybiorą Kaczyńskiego, to powodzenia.
- Nie dość, że widzi się pan jako silny koalicjant, to jeszcze wytnie pan z parlamentu PSL i SLD. Woda sodowa nie uderzyła panu do głowy?
- Z porażką PSL nie mam nic wspólnego, bo to nie mój elektorat. Ale dobry wynik Ruchu Palikota oznacza, że SLD w parlamencie się nie znajdzie.
- Jeszcze parę tygodni temu nie rozmawialibyśmy o możliwości wejścia pana ugrupowania do parlamentu czy nawet rządu, bo funkcjonowało ono na granicy błędu statystycznego. Co się stało z Polakami, że nagle w pana uwierzyli?
- To nie jest prosta sprawa. Pewnie niedługo będą pisać o tym prace naukowe. Złożyło się na to wiele przyczyn. Myślę jednak, że zaważyła praca u podstaw - zakładaliśmy struktury w każdym powiatowym mieście. Poza tym mamy program całkowicie inny niż pozostałe partie.
- Umówmy się, że nie jest pan szczególnie odkrywczy w swoim programie. Trochę tu z SLD w kwestiach światopoglądowych, trochę z dawnej PO w kwestiach gospodarczych.
- Nasz program to świecka rewolucja. Żadna partia nie proponuje też tak znaczących zmian w polskiej szkole. Nie chodzi tylko zlikwidowanie lekcji religii, ale zmianę całego systemu edukacji, który tkwi nadal w XIX w. Chcemy też likwidacji rozrośniętego aparatu administracyjnego.
- Ale jak te postulaty mają trafić do wyborców, skoro nie słyszeli o tym w kampanii. Prędzej powinien pan podziękować mediom za dobry PR.
- Oczywiście media mają w tym swój udział, bo pokazują, jak Kaczyński z Tuskiem od tygodnia okładają się Palikotem. W ogóle mógłbym powiedzieć, że Kaczyński, Tusk i jeszcze Napieralski to honorowi członkowie Ruchu Palikota. Bardzo nam pomogli.
- Na kogo tak naprawdę zagłosują wyborcy - Janusza Palikota z okresu wydawania konserwatywnego tygodnika "Ozon", gadżeciarza i Stańczyka z pana okresu sejmowego czy może poważnego polityka, na jakiego się pan kreuje w tej kampanii?
- Oczywiście, że na obecnego polityka, który jest nadzieją tego narodu.
- Przeszedł pan sporą ewolucję przez lata obecności w życiu publicznym. Nie oszukuje pan wyborców tymi ciągłymi transformacjami?
- Nie, od lat jestem wierny swoim przekonaniom.
- Ale nieustannie zmienia pan maski. Zaczyna to przypominać casus prezesa Kaczyńskiego, który też pokazywał nam swoje różne oblicza.
- W pewnym sensie ma pan rację, a w pewnym sensie nie. Od zawsze ustawiałem się w kontrze do opinii większości czy mówiłem wprost o sprawach, o których inni nawet bali się pomyśleć. Oczywiście dziś nie jestem tak kontrowersyjny jak rok temu, ale wciąż nie boję się mówić tego, co myślę.
- Skąd mamy mieć pewność, że po wyborach nie wróci kontrowersyjny Palikot?
- Wszyscy spodziewają się, że będę agresywny, ale jeśli dane mi będzie ponosić odpowiedzialność za Polskę, będzie pan zaskoczony moją łagodnością i powagą.
- I nie powie pan, że łagodność i powaga wynikały z leków, które pan przyjmował w czasie kampanii?
- (śmiech) Jestem okazem zdrowia i nie muszę brać żadnych leków. Jestem gotowy do pracy i odpowiedzialności.
- W kampanii pokazał się pan też jako kochający ojciec. To mało znane oblicze Janusza Palikota.
- Rzeczywiście, to oblicze nie było przez lata mojego funkcjonowania w polityce obecne. Ale ubiegając się o funkcje publiczne, dobrze, żeby obywatele znali także Palikota, który ma żonę i trzech synów i uwielbia poświęcać im czas.
- Jak można ocenić sytuację, kiedy w przypadku pana śmierci ktoś próbowałby wmówić pana synom, że pan jednak żyje i robić im nadzieję? Pan tak zrobił w przypadku Przemysława Gosiewskiego, którego podobno widział pan na dworcu we Włoszczowej.
- Ja tylko kpiłem z absurdu, do którego doprowadzili działacze PiS i część mediów po katastrofie smoleńskiej. Pamięta pan paranoję, która wtedy zapanowała. Próbowano wmówić nam, że słaby prezydent, jakim był Lech Kaczyński, jest wybitną postacią historyczną. Wielką hucpą było też to, że ofiary tej ogromnej tragedii, włącznie z Przemysławem Gosiewskim, którego rodzinie strasznie współczuję, traktowano jako ludzi, którzy zginęli w walce o wolność Polski.
- Nawet jeśli próbował pan obnażyć jakiś absurd, uderzył pan w rodzinę Przemysława Gosiewskiego. Nie ma pan wyrzutów sumienia?
- Jeśli w kogoś to uderzyło, jestem winny.
- Chciałby pan za to przeprosić?
- Tak, przepraszam wszystkich tych, którzy poczuli się tym dotknięci. Jednak niech posypią głowę popiołem także ci, którzy katastrofę smoleńską podkręcili do granic nieprzyzwoitości.
- A nadal pan twierdzi, że Lech Kaczyński miał problemy alkoholowe i to przez niego doszło do katastrofy w Smoleńsku?
- Czy był alkoholikiem - nie wiemy, bo mimo moich usilnych starań, nie udało się tego zbadać.
- Czyli trzyma się pan swojej tezy?
- Nie mam powodów, żeby się z niej wycofywać.
- Z tezy o odpowiedzialności za katastrofę smoleńską też?
- Tak, uważam, że bracia Kaczyńscy są za nią odpowiedzialni. Obydwaj. Na pewno Lech Kaczyński nie zdecydowałby się na ten lot bez namowy Jarosława. Nie było żadnych istotnych powodów, żeby przy tak złej pogodzie lecieć do Smoleńska.
- To aż tak bardzo się pan nie zmienił...
- Są pewne rzeczy, których się trzymam.
- Wodzowski styl rządzenia partią ma pan we krwi?
- O żadnym wodzowskim stylu rządzenia nie ma mowy. Ja tylko firmuję nasz ruch nazwiskiem.
- Ale poza panem wyborcy raczej nikogo z Ruchu Palikota nie kojarzą. Jest pan sobie żaglem, sterem i okrętem?
- W statucie stowarzyszenia mamy zapisane, że jestem przewodniczącym tylko dwie kadencje. Niedługo po wyborach zmienimy też nazwę. Z obecnej musieliśmy korzystać, żeby ludzie się nie pogubili. Zresztą Palikot to już nie tylko nazwisko, ale zjawisko społeczne. Mówiło się o pokoleniu JPII, a teraz mówi się o palikotyzacji. To triumf rozumu nad obłędem.
- Ale pokolenie JPII szybko odeszło w niebyt. Nie obawia się pan, że tak samo stanie się z panem?
- Kategorię pokolenia JPII wymyślili socjologowie i okazała się ona nietrafna.
- Palikotyzację wymyślili publicyści, więc żywot tego pojęcia i pana obecność w wielkiej polityce mogą być jeszcze krótsze.
- To się dopiero się okaże. Być może publicyści mieli więcej instynktu niż socjologowie.
- Nie będzie z panem jak z modą, która w końcu przeminie?
- Pamięta pan, że miało mnie nie być w polityce, miało nie być mojego ugrupowania, mieliśmy nie wystawić list do parlamentu. Dlaczego miałoby się to wszystko nagle skończyć? Jestem przekonany, że przez cztery lata będziemy ciężko pracowali i nawet jeśli to jest moda czy wyraz protestu, przekujemy to w poważną formację polityczną.