Dramat rozegrał się w niedzielny poranek. Krzysztof Śledź leżał jeszcze w łóżku, gdy usłyszał huk, a potem jakiś dziwny świst. Miał szczęście, bo jego mieszkanie znajduje się w niezawalonej części. Gdy zobaczył, co się stało, od razu pobiegł do sąsiadów z naprzeciwka. - Razem z nimi zaczęliśmy odrzucać gruz, pod którym utknęła ich córeczka. Była w takim stanie, że pomyślałem, iż jej nie uratujemy. Na szczęście przeżyła - opowiada.
Inny mieszkaniec kamienicy był uwięziony w gruzowisku na najwyższej kondygnacji. - Z gruzów wystawała mu jedynie głowa, ale był przytomny - relacjonuje Sławomir Brandt z wielkopolskiej straży pożarnej, która natychmiast rzuciła do akcji kilkudziesięciu strażaków. Teren katastrofy został odgrodzony, a strażacy zaczęli metodycznie przeszukiwać gruzowisko. - Musimy uważać, bo jedna ze ścian w każdej chwili może runąć - podkreślali skomplikowany charakter akcji ratunkowej.
Niestety, wkrótce się okazało, że są ofiary śmiertelne. O godz. 14 dowódcy akcji poinformowali, że zginęły co najmniej cztery osoby. I nie było pewności, czy ktoś jeszcze nie tkwi pod gruzami. Dlatego na miejsce sprowadzono posiłki - strażaków z Warszawy i Łodzi. Do akcji włączono też specjalnie przeszkolone psy.
Tymczasem do szpitali trafiły 22 poszkodowane osoby, w tym kilkoro ciężko rannych. Tych, którzy wyszli z katastrofy bez szwanku, opieką otoczyły władze miasta. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak zapowiedział, że zostanie im zapewniony nocleg.
Gdy zamykaliśmy to wydanie gazety, akcja wciąż trwała. - Na miejscu pracuje 160 strażaków - powiedział nam Sławomir Brandt.