Paweł W. wreszcie wytrzeźwiał i mógł być przesłuchany przez śledczych. W chwili gdy został schwytany, miał 1,5 promila w wydychanym powietrzu. Dopiero teraz dotarło do niego, co narobił. Śledczym tłumaczył, że nie zdawał sobie sprawy, że konsekwencje uderzenia autem w skrzynkę będą tak tragiczne. I dlatego uciekł. Na proces nie będzie jednak czekał w areszcie. Wyszedł na wolność za poręczeniem majątkowym w wysokości 10 tys. zł. Ma zakaz opuszczania kraju i dozór policyjny. Mieszkańcy kamienicy, którą wysadził Paweł W., są wściekli, że jest na wolności. - On wrócił do domu, a my tułamy się po szkolnych bursach - mówią. Do kamienicy już nie wrócą, bo ta przygotowywana jest do rozbiórki.
- Mieszkaliśmy z konkubentem i synem Łukaszem na pierwszym piętrze. Nie mogę zapomnieć tego widoku, jak w pożarze zaczęły płonąć włosy mojego dziecka. Gasiłam je gołymi rękami, stąd poparzenia na dłoniach. Ale to nic, ważne, że synowi nic nie jest. Liczymy na to, że miasto szybko znajdzie nam jakieś lokum - mówi Anna Rutkowska (42 l.). Wczoraj poszkodowanym rodzinom przekazana została obiecana przez prezydenta miasta finansowa pomoc w kwocie od 3 do 6 tys. zł. Władze miasta zaczęły szukać nowych mieszkań dla osób, które z powodu jednego gamonia zostały bezdomne.