W niedzielę przed godz. 8 część starej kamienicy na rogu dwóch ruchliwych ulic Poznania runęła jak domek z kart. W jednej chwili zniknęło kilka mieszkań. Tego samego dnia strażacy znaleźli w rumowisku cztery ciała, w poniedziałek przed południem zwłoki kolejnej ofiary. Ciała są w takim stanie, że trudno je zidentyfikować. - W jednym z zawalonych mieszkań była moja mama z bratem. Mama jest w szpitalu, ale nie wiem, co się stało z Danielem. Jestem przerażona – mówi Dalida Kaczmarek.
Paweł Siekierski rano był w pracy. – Odebrałem telefon od przerażonej żony. Powiedziała, że był wybuch – wspomina mężczyzna, który momentalnie pognał ratować rodzinę. Gdy dotarł na miejsce, chwycił się za głowę. Kamienica wyglądała, jakby zrzucono na nią bombę. – Przedarłem się przez gruzowisko. Zabrałem żonę i córkę z mieszkania – opisuje.
Mieszkańcy zawalonej kamienicy są tymczasowo zakwaterowani w jednym z hoteli. Próbują się doliczyć sąsiadów. – Nie wiemy, co się stało z panią Beatą, panią Dorotą, panem Jerzym – mówią załamani. Ale jest nadzieja, w poniedziałek strażakom udało się wydobyć z gruzowiska żywego psa. Śledztwo w sprawie wybuchu prowadzi poznańska Prokuratura Okręgowa.
Chociaż śledczy nabrali wody w usta, możliwe jest, że w kamienicy doszło do wybuchu, bo ktoś chciał zatuszować morderstwo. – Trwają sekcje zwłok i nie możemy wykluczyć żadnej hipotezy – mówi enigmatycznie Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Jak pokazuje nagranie monitoringu do wybuchu doszło w mieszkaniu na pierwszym piętrze. – Zabezpieczyliśmy to nagranie, będziemy wszystko analizować – mówi Borowiak. To właśnie mieszkanie zajmowała kobieta razem ze swoim kilkunastoletnim synem.
Na parterze prowadziła salon kosmetyczny, jej mąż pracował za granicą. To właśnie on miał zabić zonę z zazdrości. Para była w trakcie rozwodu. Kobieta zamierzała wyjechać z Polski do nowego partnera. Doszło do kłótni. Mężczyzna rzucił się na żonę z nożem i dosłownie ją zmasakrował. Dźgał na oślep, po twarzy, po całym ciele. Po szaleńczym mordzie obciął ofierze głowę. Później, żeby zatrzeć ślady zabójstwa, rozszczelnił instalację gazową i podpalił. Syn pary jest w szpitalu w Poznaniu. Mężczyzna ma poparzone ponad 50 proc. powierzchni ciała, lekarze utrzymują go w stanie farmakologicznej śpiączki. Nie wiadomo czy wywołując eksplozję chciał popełnić samobójstwo, czy tez nie zdążył uciec z mieszkania.
Zobacz: Wybuch gazu w Poznaniu relacja świadka: Ratowałem córeczkę sąsiadów