Piątkowy poranek. Pod dom ministra podjeżdżają prywatnym samochodem znajomi ministra Cichockiego. Po chwili do auta wchodzi jedno z dzieci polityka. W bagażniku ląduje jego tornister, a samochód odjeżdża spod bramy. Kilka minut później z bramy domu ministra wychodzi jego kilkunastoletnia córka. Nie wsiada do rządowego samochodu, jak to miało miejsce wcześniej, ale kieruje swoje kroki w stronę przystanku autobusowego. Stamtąd jedzie do szkoły. A minister? Sam wsiada do rządowego mercedesa viano i jedzie do ministerstwa. Tak jak powinien robić od początku urzędowania. A przypomnijmy, że wcześniej bezkarnie wykorzystywał mercedesa viano do wożenia swoich dzieci do szkoły. Samochód kupiono z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, a dzieci ministra były wożone w asyście oficerów Biura Ochrony Rządu.
Kiedy zapytaliśmy w środę Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, na podstawie jakich przepisów prawnych minister Cichocki wozi swoje dzieci (czyli nieupoważnione osoby) rządowym samochodem, zamiast odpowiedzi otrzymaliśmy dziwne oświadczenie. - Prawdą jest, że zdarzały się sytuacje, kiedy minister w drodze do pracy podwoził swoją córkę do szkoły. Nadmieniam, że szkoła położona jest dokładnie na trasie przejazdu ministra z domu do pracy, więc nie wiąże się to z dodatkowymi kilometrami, a tym samym nie generuje żadnych dodatkowych kosztów - informuje "Super Express" Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy ministerstwa. Zapomniała jednak dodać, że rządowy samochód nie służy do przewożenia dzieci ministrów, a funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu nie są od tego, by być szoferami rodzin polityków.