Do tragicznego wypadku doszło w gorące popołudnie, gdy po skończonej pracy Andrzej Gosek przysiadł na chwilę na brzegu studni, aby odpocząć. W domu krzątała się żona i córki. Żadna z nich nie przeczuwała, że za chwilę stanie oko w oko z największym w życiu dramatem.
Nagle pan Andrzej przechylił się i wpadł do głębokiej na kilka metrów studni. - Widziałem to i zawołałem dziewczyny - opowiada Emil. Od razu przybiegły na pomoc. - Tato, łap się, tato, łap się! - krzyczała rozpaczliwie Iwona, gdy wrzucała do studni wiadro zaczepiane na łańcuchu. Na szczęście pan Andrzej zdołał się go chwycić. - Wiadro było tak ciężkie, że mdlały nam ręce, ale cały czas wyciągaliśmy tatę na powierzchnię - opowiada rodzeństwo.
Wyłowiony ze studni mężczyzna ledwo oddychał. Karetka zabrała go do szpitala. - Tata jest w szoku powypadkowym, ale jak wróci do domu, stawia duże lody - mówi z dumą dwunastoletni Emil, syn uratowanego pana Andrzeja.