- Nie poddam się, mam dla kogo żyć - powtarza Marta Grymek (33 l.) z Krakowa, która nie ma już męża, pozostały jej jednak długi, których sama nie jest w stanie spłacić.
Pan Piotr był budowlańcem. Aby zarobić na lepsze życie swojej rodziny, za chlebem pojechał aż do Francji. Po prawie trzech latach tyrania na obczyźnie wrócił do domu. Doskwierała mu rozłąka z rodziną. Marzyło mu się znalezienie jakiejś pracy na miejscu i spokojny sen we własnym łóżku. Na nieszczęście swoje i swej rodziny dał się jednak skusić na jeszcze jeden wyjazd do Francji.
Zaledwie pięć dni od przyjazdu do Nicei spadł z czterometrowej skarpy. Pięć dni później skonał w szpitalu. Pani Marta dotąd nie pracowała, zajmowała się domem i wychowywaniem czworga dzieci - Wiktorii (14 l.), Oskara (12 l.), Kacpra (9 l.) i Jagody (6 l.). Na życie zarabiał mąż. Nie mieli odłożonych żadnych oszczędności. Aby sprowadzić zwłoki do Polski, potrzebne było 17 tys. zł, do tego jeszcze dochodziły opłaty w Polsce. Zapożyczyła się, ale tylko dzięki temu po trzech tygodniach mogła pochować męża w Krakowie. On ma już święty spokój, ona jednak pozostała z problemami i długami.
- Mam do oddania 17 tys. zł, które pożyczyłam na sprowadzenie zwłok męża do kraju - wyznaje z ciężkim sercem pani Marta. - To honorowy dług, chcę i muszę go zwrócić.
Na razie będzie to trudne, bo jest bez pracy. Stara się o rentę specjalną z ZUS-u. Gdyby nie zasiłki z opieki społecznej, byłoby bardzo krucho. Tym bardziej że Kacper jest chory na epilepsję.
- Dam radę, muszę dać radę, bo tego byś chciał - powtarza, stojąc nad grobem męża. - Oddam ten dług i nie pozwolę, by naszym dzieciom stała się krzywda. Teraz najważniejsze, bym znalazła wreszcie jakąś pracę.