4, 8, 25, 28, 40, 48 - te sześć szczęśliwych liczb Krzysztof Krzewina wciąż potrafi wymienić nawet obudzony w środku nocy. Dzięki nim na początku lat 90. ubiegłego wieku w ciągu jednego wieczoru wzbogacił się o milion złotych (w przeliczeniu po denominacji). - Nie mogłem w to uwierzyć. Potwierdziłem w kolekturze wygraną i przez dwa tygodnie musiałem czekać na pieniądze. Pilnowałem w tym czasie kuponu jak oka w głowie - wspomina były milioner.
NIE PRZEGAP: Kaczyński jest milionerem - szepcze Giertych
Mieszkał wtedy w socjalnej klitce, imał się dorywczych prac, więc niespodziewana fortuna szybko zawróciła mu w głowie. Nagle okazało się, że ma wielu kolegów. Każdy chciał ogrzać się w blasku bogacza. - Miałem gest, szeroki - pan Krzysztof uśmiecha się z rozrzewnieniem. Wynajmował lokale i ze znajomymi bawił się do rana. Nie trzeźwiał. Stawiał wszystkim. Koledzy go uwielbiali. Kobiety też, bo obsypywał je prezentami. Osiem miesięcy zajęło mu przehulanie całej fortuny.
- Co tu się wtedy działo... Pamiętam, jak Krzysztof cieszył się z wygranej. Mówił o niej głośno - wspomina Wanda Kazimierczak (60 l.) z Mielna. - Właśnie ta szczerość go zgubiła. Ludzie go wykorzystali, a po hulankach został nałóg. To dobry człowiek i drugiemu pomocy nie odmawiał, więc każdy, kto miał finansowy problem, zgłaszał się do Krzysia. On pozwalał pić za swoje, woził taksówkami do Koszalina na zakupy i fundował kumplom ciuchy. Dziś mi go szkoda. Ciągle mieszka w socjalnym lokum i klepie biedę - dodaje.
ZOBACZ: Piękna Alessandra porzuciła milionera z Polski
Krzysztof Krzewina przyznaje, że gdyby można było cofnąć czas, inaczej pokierowałby swoim losem. - Zainwestowałbym tę kasę. Prowadziłbym mały pensjonacik, zwiedziłbym świat - mówi.