Pociąg TLK, jak już pisaliśmy, wykoleił się w piątek około godziny 16 w miejscowości Baby pod Piotrkowem Trybunalskim. Pasażerowie, którzy podróżowali ze stolicy na Śląsk, tuż po zdarzeniu mówili, że skład pędził za szybko.
- Myślę, że jechał grubo ponad setkę - opowiada Przemysław Czapla (25 l.) z Rudy Śląskiej. - Nagle zaczął gwałtownie hamować, jakby maszynista zorientował się, że pędzi za szybko. Chwilę potem wypadł z torów.
Prokuratorzy, którzy pojawili się na miejscu wypadku, ustalili, że skład przekroczył dopuszczalną prędkość aż trzykrotnie.
- Urządzenie w lokomotywie tuż przed tym, jak pociąg wypadł z torów, zarejestrował prędkość 118 kilometrów na godzinę, tymczasem ograniczenie prędkości w tym miejscu wynosi 40 kilometrów - mówi Witold Błaszczyk, rzecznik prasowy piotrkowskiej prokuratury.
- To przekroczenie prędkości pozostawało w bezpośrednim związku z wykolejeniem się składu. Ale nie oznacza to, że nie było innych powodów. Będziemy cały czas to sprawdzać - zaznacza.
W niedzielę prokuratura postawiła maszyniście zarzut spowodowania katastrofy w ruchu kolejowym, której następstwem była śmierć jednej osoby i spowodowanie obrażeń ciała u wielu innych osób. Mężczyzna może za to trafić na 12 lat do więzienia.
Podczas przesłuchania Tomasz G. odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Do winy też się nie przyznał.