Dolidowie na stałe mieszkali i pracowali w Londynie. Po przyjeździe do Białegostoku od razu rzucili się w wir przedświątecznych przygotowań. Chcieli, aby ich stół uginał się od tradycyjnych polskich przysmaków, których tak im brakowało za granicą.
Po regionalne wyroby mięsne i wędliny wybrali się samochodem do Korycina. Do celu podróży zabrakło im zaledwie 4 kilometrów...
Przy skrzyżowaniu z drogą do wsi Szaciłówka kierujący volvo pan Roman zjechał nagle na przeciwległy pas jezdni. Samochód małżeństwa wypadł z drogi, zjechał z nasypu i z wielką siłą uderzył w przydrożne drzewo. Mąż i żona nie mieli żadnych szans na przeżycie - oboje zginęli na miejscu w kompletnie zmiażdżonym samochodzie.
Bliscy ofiar tragedii przyjechali na miejsce wypadku dzień później. Brat zmarłego Józef Dolida (66 l.) do feralnego drzewa przybił krzyż, a rodzina zapaliła pod nim znicze. W pobliżu mężczyzna odnalazł różaniec, który wypadł bratu z samochodu w chwili wypadku, i z jego pomocą odmówił modlitwę.
- Sześć lat temu brat i bratowa stracili syna w wypadku samochodowym. Teraz sami zginęli. Przyjechali tu tylko na tydzień, a zostaną już na wieki - rozpacza pan Józef. Przyczyny tragedii ustala policja.