- Rozjechali go na pasach - mówi zrozpaczony mężczyzna. - Gdzie mieli oczy? - pyta załamany.
Kiedy Dawid jak co dzień rano wychodził z domu, pan Tadeusz spojrzał na zegarek. Była dokładnie 7.20. Mężczyzna zapamięta tę chwilę na zawsze: śmiech żegnającego się z nim wnuka i wskazówki na zegarze... Ostatni szczęśliwy moment w życiu. Dosłownie kilkanaście metrów od mieszkania, po drugiej stronie ruchliwej trasy, Dawid miał przystanek, z którego odjeżdżał gimbus.
Patrz też: Białystok. Maciej T. zbyt mocno naciskał kobietę w czasie seksu i ją udusił. Twierdzi, że to był wypadek
- Zawsze stał na pasach zaraz obok przystanku i dokładnie sprawdzał, czy nic nie nadjeżdża. Tyle razy go o to prosiłem - mówi dziadek.
Tym razem doszło jednak do nieszczęścia. Gdy chłopak wyszedł z domu, szkolny autobus stał już na przystanku. Dawid nie chciał się spóźnić... Nagle nieoznakowany policyjny radiowóz uderzył w chłopca z potworną siłą. Huk gniecionej blachy był przerażający.
Chłopak wpadł na szybę policyjnego fiata ducato i spadł na jezdnię kilka metrów dalej. - Gdy wybiegłem z domu, Dawidek już leżał na drodze daleko od pasów - łka pan Tadeusz. Niestety, mimo szybkich prób reanimacji chłopiec zmarł.
- Wstępne czynności pozwalają przypuszczać, że do wypadku doszło najprawdopodobniej w momencie, kiedy 15-latek widząc stojący w zatoce autobus, wtargnął na jezdnię i biegł w jego kierunku - informuje Sławomir Konieczny, rzecznik lubuskiej policji.
Czy jednak Dawid spieszył się tak bardzo, że nie bacząc na śmiertelne niebezpieczeństwo, ruszył na drugą stronę drogi? A może policjanci jechali zbyt szybko? Wypadek bada już międzyrzecka prokuratura. Biegli będą musieli między innymi ustalić, czy funkcjonariusze jechali zgodnie z przepisami. Na razie wiadomo tylko, że policjant kierujący radiowozem był trzeźwy.
Dziadek chłopca myśli tylko o jednym: że nic mu wnuka nie zwróci. - Był takim pogodnym, grzecznym chłopakiem. Chciał zostać piłkarzem... Nie wiem, jak mam teraz żyć - mówi zdruzgotany.