Śmierć przyszła w piękny słoneczny dzień. Andrzej Mazio i jego Ola wracali z Sokołowa Podlaskiego do rodzinnych Węży. Byli w mieście tylko na chwilę, by wypłacić pieniądze z bankomatu. Przy okazji poszli jeszcze na lody i krótki spacer po parku. Andrzej znał powrotną drogę doskonale. Jeździ nią przecież kilka razy dziennie. Na jednym z łuków wiejskiej drogi tuż przed Wężami zauważył tira.
- Jechał jakoś niepewnie - opowiada chłopak. - Zjeżdżał na mój pas ruchu. Odbiłem na prawo. Moja astra złapała pobocze. Postawiło mnie prostopadle do drogi. Uderzyłem bokiem w drzewo, a następnie samochód przewrócił się na dach. Wszystko działo się błyskawicznie...
Przeczytaj koniecznie: Rembertów: WYPADEK MOTOCYKLISTY - motor wbił się w samochód
Andrzej pamięta, że wydostał się z auta i chciał wyrwać drzwi z drugiej strony, bo w środku była Ola. Trwało to jakiś czas...
- Gdy chwyciłem ją w objęcia, zobaczyłem, że z ust leci jej krew. Sączyła się też z ucha. Przyłożyłem rękę do szyi. Nie wyczułem tętna. Zrozumiałem, że straciłem ją na zawsze - płacze chłopak. - Szkoda, że to ja nie zginąłem w tym wypadku. Nigdy sobie nie wybaczę tego, co się stało - bije się w piersi.
W sprawie wypadku trwa policyjne dochodzenie. Andrzej został przesłuchany, ale nie postawiono mu zarzutów. Wiadomo, że kiedy wydarzyła się tragedia, był trzeźwy.