Ireneusz M. usłyszał zarzuty zgwałcenia i zamordowania 15-letniej Małgosi w połowie ubiegłego roku, gdy jeszcze za kratami za tę samą zbrodnię odsiadywał wyrok Tomasz Komenda (42 l.). Śledczy już wiedzieli, że Komenda został niewinnie skazany, a jednak trzymano go w więzieniu przez kolejne miesiące, zanim w połowie marca br. warunkowo wypuszczono na wolność. To pokazuje, jak wolno i niezbyt precyzyjnie mielą młyny sprawiedliwości.
- A teraz te młyny wzięły się za mojego syna - mówi Romualda Matuszak. - Mówią, że mają niezbite dowody w postaci badań DNA. Przecież zaraz po tej zbrodni przesłuchiwali i badali Irka. Wtedy DNA się nie zgadzało, a teraz się zgadza? To jakiś absurd! - argumentuje.
Tymczasem śledczy wiedzą swoje. - Podczas owego przesłuchania przyznał, że bawił się na tej samej dyskotece co ofiara. I mówił o tym, jakie ona miała skarpetki. A o tym mógł wiedzieć tylko sprawca, bo skarpetki były przecież zakryte butami - mówił niedawno prokurator Robert Tomankiewicz z wrocławskiej prokuratury regionalnej.
- I oni dokonali tego epokowego odkrycia 20 lat po zbrodni? - odbija piłeczkę pani Romualda. - Stają na głowie, żeby coś znaleźć na Irka. W zeszłym roku wpadli do mojego domu i dawaj robić rewizję. Szukali buta tej dziewczynki i kawałka pierścionka. Nawet mąkę mi wysypali, żeby sprawdzić, czy tam nic nie ma. To wszystko wydaje mi się mocno naciągane. Syn do mnie dzwoni z aresztu. Jest załamany, bo funkcjonariusze zmuszają go, żeby się przyznał. Nie wytrzymuje, chce się zabić - dodaje zdruzgotana.
Była żona Ireneusza też nie wierzy w jego winę. - Rozwiedliśmy się i nie interesuje mnie jego los. Ale przez wszystkie wspólne lata Irek zachowywał się normalnie. Czy morderca tak by potrafił? - pyta Katarzyna W.
Ireneusz M. uparcie nie przyznaje się do winy. A prokuratura wciąż szuka jeszcze przynajmniej jednego sprawcy miłoszyckiej zbrodni.