Chiko to czarny kundelek. Urodził się na terenie Zakładu Oczyszczania Ścieków i tam też się wychował. Biegał wszędzie, wchodził nawet do biura. Był taką firmową maskotką. Zakładu pilnuje też czarny labrador. Tymi zwierzętami zajmował się przez lata jeden z pracowników. Kiedy odszedł na emeryturę, opiekę nad psiakami przejęła pani Dorota. Zrobiła to spontanicznie. Znalazła książeczki zdrowia zwierząt i oddała im serce.
Zgubiło ją dobre serce
Kiedy Chiko zachorował na padaczkę, Dorota Kania zabrała pieska do domu, aby zapewnić mu lepszą opiekę. Któregoś dnia nie miała z kim zostawić kundelka, więc zabrała go ze sobą do pracy. - Chiko był ze mną w biurze, ale wcześniej często tam przebywał i nikt nie miał o to pretensji - podkreśla kobieta. Jakież więc było jej zdziwienie, kiedy trzy dni później została... dyscyplinarnie zwolniona. "Doprowadziła Pani do tego, że (na terenie sekretariatu - red.) przebywał pies, co jest rażącym naruszeniem zasad bezpieczeństwa i higieny pracy" - przeczytała w piśmie rozwiązującym umowę o pracę.
Krótka pamięć
Dorota Kania była związana z firmą od 15 lat. - Nigdy nie miałam żadnej nagany, dostawałam za to premie uznaniowe. Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? - pyta rozżalona. Kierownictwo zakładu powtarza, że pies należał do pani Doroty. Przeczy temu książeczka zdrowia Chiko, w której wyraźnie jest napisane, że pies należy do firmy. Szefowie zapomnieli o swojej własności?