Dochodziła godzina 15.00. Anna Bondaruk spokojnie oglądała telewizję, gdy nagle usłyszała potworny huk.
- Z szopy na podwórzu wydobywał się gęsty dym. Domyślałam się, że stało się coś strasznego. Artur leżał na podłodze. Był cały we krwi. Jeszcze ruszał rękami i ustami, jakby próbował coś powiedzieć - wspomina roztrzęsiona kobieta. Chłopak miał rozerwane na strzępy brzuch i klatkę piersiową. Z ciała wystawały nagie kości. Kobieta natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Ale lekarze mogli już tylko stwierdzić zgon. Obrażenia brzucha i klatki piersiowej były zbyt poważne. - Na miejsce przyjechali policjanci, pirotechnicy i eksperci z zakresu chemii - mówi rzecznik bialskiej policji Jarosław Janicki. Ze wstępnych ustaleń wynika, że Artur podczas zabawy wyprodukowanym domowym sposobem urządzeniem wybuchowym doprowadził do jego eksplozji. To skutek jego bardzo niebezpiecznego hobby. Kilka lat temu kupił wykrywacz metalu i w lasach zaczął szukać niewybuchów. One stały się jego pasją.
- Jesienią zeszłego roku podczas eksperymentu poparzył sobie twarz - wspomina jego ciocia Anna Bondaruk. - Ostrzegałam go: "Ty kiedyś się przeliczysz i wylecisz w powietrze" - załamuje ręce kobieta. Niestety, te słowa okazały się prorocze.
Śmierć Artura pociągnęła za sobą jeszcze jedną tragedię. Gdy jego14-letni brat Piotr razem z wujkiem poszli posprzątać szopę, wybuchł pożar. Kurz, który opadł po detonacji bomby, wymieszany z substancjami chemicznymi znajdującymi się w piasku, wytworzył łatwopalną mieszaninę. Ruch osób wywołał kolejną eksplozję. Chłopczyk ma poparzone nogi.