Pani Janina wyjrzała na podwórko. Brama była zamknięta. Sprawdziła mieszkanie, jednak Staszka nigdzie nie było. Tłumaczyła sobie, że to był tylko okropny sen i jak co dzień poszła pracować na pole. Była jednak bardzo niespokojna. Czuła, że coś się stało ze Staśkiem. Syn był malarzem, pracował w Piasecznie pod Warszawą. Niespełna cztery godziny później na pole przybiegła zdyszana i zrozpaczona córka pani Janiny.
Przeczytaj koniecznie: Wypadek busa w Holandii: Paweł pojechał po lepsze życie, a znalazł śmierć
Więcej
https://www.se.pl/wiadomosci/polska/pojecha-po-lepsze-zycie-a-znalaz-smierc-aa-f4dA-iCjx-uAVW.html
- Gdy zobaczyłam ją z oddali, jak biegnie zapłakana, aż usiadłam z przerażenia. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, bo od razu przypomniałam sobie o koszmarnym śnie i nawoływaniu Staszka - opowiada pani Janina Chomżyńska (71 l.). - Dreszcz przeszedł mnie od stóp do głowy. Wreszcie córka wykrzyknęła: "Mamo, Stasinek nie żyje!". Upadłam na ziemię i zaczęłam płakać. Wtedy dotarło do mnie, że Staś mnie wołał, bo umierał! Chciał mi dać znak, że odchodzi - rozpacza kobieta.
Pan Stanisław Chomżyński (+44 l.) miał wypadek na budowie. Spadł z drabiny tak nieszczęśliwie, że uderzył głową w kaloryfer. Trafił do szpitala, ale lekarze nie byli już go w stanie uratować. Zmarł o 7.30 rano. - Dokładnie o tej godzinie słyszałam jego krzyk we śnie - płacze matka. - Wiem, że to był znak od niego. Byliśmy z synem bardzo związani. Gdy wyjeżdżał do pracy, mówił, że teraz za zarobione przez niego pieniądze kupimy węgiel na zimę. Był bardzo radosny i zadowolony. Obiecywał, że szybko się zobaczymy - opowiada pani Janina.
Syn się nią opiekował. Niestety, wrócił do domu w trumnie.
Patrz też: Lubelskie: Żołnierz przeżył Afganistan, a zginął na polskiej drodze