A wszystko przez bezmyślnego 33-letniego Łukasza Z., biznesmena, który swoją luksusową limuzyną gnał jak wariat przez centrum miasta. Przejechany przez pirata mężczyzna zmarł na ulicy, tuż pod oknami swojego domu.
Rodzina pana Lecha miała zasiąść wczoraj rano do wspólnego śniadania. A to nie mogło się obyć bez świeżego pieczywa, które pan Lech tak uwielbiał. - Zaraz wracam - powiedział całując czule żonę i poszedł do piekarni. Zapowiadał się wspaniały dzień...
Niestety, piękne plany pokrzyżował morderca za kierownicą - Łukasz Z. Nie dla niego znaki i przepisy drogowe. Olbrzymi silnik w jego wypasionym leksusie ryczał jak bawół, kiedy biznesmen gnał ulicami Olsztyna, wyprzedzając każde auto, jakie pojawiło się na jego drodze. Był jak w amoku, nawet nie zauważył przechodzącego przez jezdnię mężczyzny z koszykiem pełnym pieczywa.
Rozpędzone auto z całym impetem uderzyło w pana Lecha. Okropnie powykręcane ciało padło na jezdnię, a bułki z koszyka potoczyły się po chodniku. Na miejsce przyjechała zaraz karetka, ale mężczyźnie nie udało się już pomóc, zmarł na miejscu.
W tym samym momencie syn pana Lecha zdjęty nagłym złym przeczuciem wybiegł z domu, żeby sprawdzić, czemu tata nie wraca. Już po drodze usłyszał złowieszcze wycie sygnału karetki. Dobiegł na miejsce i stanął jak wryty. Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa, nie mógł się ruszyć. Mógł tylko stać bezradnie i patrzeć, jak policjanci przykrywają ciało jego ukochanego ojca czarną folią.
Łukasz Z. stanie teraz przed sądem. - Ten bydlak zabił mi ojca. Za to musi być kara - krzyczał z rozpaczy Paweł Kempski.