Wyszedł po papierosy, policjanci wywieźli go NA ŚMIERĆ do lasu

2018-05-15 6:00

To bandyctwo w biały dzień - mówi o poczynaniach policji Przemysław Miś, mieszkaniec Pobiedzisk (woj. wielkopolskie), wujek tragicznie zmarłego Piotra M. (+36 l.), którego w minioną środę stróże prawa wywieźli do lasu i porzucili. Powód? Nie chciało im się wieźć półprzytomnego mężczyzny do izby wytrzeźwień, bo właśnie kończyli służbę i spieszyli się do domu.

Pan Przemysław nie może się pogodzić ze śmiercią krewniaka. - To był dobry chłopak, żaden tam pijak czy menel - mówi. Jego słowa potwierdzają sąsiedzi. - Od czasu wypadku w ogrodzie nie pracował. Mieszkał z mamą i babcią. Gdy im nie pomagał, siedział przed komputerem. Nie miał znajomych, nie chodził po imprezach. Taki odludek - opowiadają.

Tego dnia, gdy zaginął, Piotr wyszedł z domu w południe po papierosy. Do sklepu miał kilkanaście kroków. Nie zabrał ani dokumentów, ani telefonu. Musiał przecież tylko przejść przez mało ruchliwą ulicę. - Papierosów w tym sklepie jednak nie kupił, dlatego poszedł na stację benzynową - mówi Przemysław Miś i dodaje, że musiał tam sobie coś łyknąć, bo gdy wracał, miał już problemy z równowagą. - Przewrócił się i zataczał, więc ktoś, kto go nie znał i nie wiedział, że tak blisko mieszka, zadzwonił po policję - dodaje mężczyzna.

Policjanci mieli do wyboru: odwieźć Piotra do izby wytrzeźwień w Poznaniu albo wezwać pogotowie do półprzytomnego człowieka, który przy upadku zranił się w głowę. Ale kończyli służbę, spieszyli się do domu, więc wywieźli go do lasu i tam porzucili.

Skończyło się tragedią - Piotr zmarł z powodu wewnątrzczaszkowego wylewu. - Ale gdyby policjanci mu pomogli, to może by żył - mówi pan Przemysław. Policjanci zostali już zwolnieni ze służby. Dowódca patrolu Franciszek S. trafił za kratki. On i jego koleżanka z rocznym stażem w policji odpowiedzą przed sądem.

Zobacz także: Brutalny napad pod Sejmem. Mężczyzna stracił dużo gotówki i... dwa zęby

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki