Tato został naczelnym lekarzem portowym Gdańska i Gdyni. Mieszkaliśmy w Gdańsku Oliwie, bardzo blisko morza. Którejś nocy zerwała się wichura, burza, walą pioruny. Ja biorę rower i zasuwam nad morze. Kapię się w tych dzikich, wyjących falach, bo ja jestem taka trochę czarownica, lubię takie żywioły. Wracam do domu, cała do wyżęcia i rower też. Rodzice w drzwiach... i wtedy drugi raz dostałam. Na tym był koniec z biciem, jednak uważam, że lanie mi się należało. Popełniałam wszystkie możliwe grzechy nastolatków, oprócz narkotyków, no bo była komuna i ich nie było. Ale gdyby były, to pewnie bym ich też spróbowała. Młodzież jest zawsze taka sama. Koniec z biciem, ale nie z aferami.
Gdy byłam uczennicą klasy maturalnej, 1 kwietnia w prima aprilis był zwyczaj robienia różnych łagodnych kawałów nauczycielom. Coś na krzesełku, jakaś zamiana klas. Dla mnie to było za mało. Mając talent przywódcy, wyprowadziłam całą szkołę na wagary niewinnie do lasu, z podstawówką włącznie.
Kiedy wściekli nauczyciele nas znaleźli, rozwiązali całą szkołę. A potem przyjęli wszystkich oprócz mnie. Na szczęście moja mama, bardzo piękna pani, pojechała do kuratorium i przywiozła pismo "zaleca się przyjąć Zofię Czerwińską, która przecież za chwilę opuści tę szkołę". I rzeczywiście, szkoła bardzo chciała, bym ją opuściła. Dziś wiem, że miałam dyskalkulię (genetyczne zaburzenia zdolności matematycznych - przyp. red.), a wtedy mówiło się "kretyn". Ale dla mnie równanie drugiego stopnia było niemożliwe do rozwiązania. Obiecałam dyrektorowi, że jak nie zdam matmy, to będę przez cały rok chodzić do tej szkoły. Dyrektor tak się tego wystraszył, że dokonał pewnego szalbierstwa.
Kiedy miałam zdawać ustnie matematykę, umówiona woźna poprosiła go do telefonu. W komisji nie było już ani jednego matematyka. Kiedy dyrektor wrócił, kazał zetrzeć tablicę i podziękował mi. Wyszłam i pędem do ubikacji, ale nie ze strachu - żeby się umalować. Wróciłam na odczytanie wyników - dostałam trójkę. Nauczycielka z komisji, gdy mnie zobaczyła, aż krzyknęła z wrażenia: "Coś ty z siebie za małpę zrobiła?". Odpowiedziałam: "Pani profesor, nie małpę. Jestem już dorosła!". Pamiętają mnie tam do dziś. Chyba dobrze, zaprosili mnie na 60-lecie szkoły, wygłosiłam przemówienie i jestem w książce pamiątkowej.
Mam dwa semestry prawa, bo nie przyjęli mnie do szkoły teatralnej w Warszawie. Zdałam, ale ostateczną listę przyjętych układało potem ZMP.
Wywąchali pochodzenie mamy, wysokie stanowisko ojca, no i przepadłam z kretesem. Kiedy zdałam drugi raz, było tak samo, Zelwerowicz interweniował, ale nie pomogło.
Na szczęście szkoła teatralna w Krakowie zrobiła dodatkowe egzaminy, potrzebny im był jeszcze jeden mężczyzna. Pojechałam, choć zdecydowanie mężczyzną nie jestem. I tak brawurowo sparodiowałam Irenę Kwiatkowską, wtedy gwiazdę Kabaretu Siedem Kotów, że... komisja pokładała się ze śmiechu.