Wieść o tej tragedii przynieśli do domu w Goleszowie na Śląsku obcy ludzie. Julka (6 l.) rozpoznała pana policjanta, ale towarzysząca mu kobieta była zagadką. Najpierw oboje rozmawiali z jej mamą Elżbietą (38 l.), a później pani, która okazała się psychologiem, zajęła się małą. To od niej Julka dowiedziała się o tym, co się stało w czeskiej kopalni, gdzie pracował jej tata. Nie widywała go zbyt często, może dlatego tak dzielnie zniosła hiobowe wieści. - On jest już u aniołków – mówi. - Był fajny, zabierał mnie na przejażdżki ma motorze – dodaje.
Jej ojciec, Arkadiusz B. (37 l.), to jedna z ofiar wybuchu metanu w kopalni Stonava w Karwinie. Wczoraj pani Elżbieta zabrała córkę i podjechały na miejsce tragedii. - Zapaliłam tacie znicz i zostawiłam mu figurkę ptaszka – mówi dziewczynka.
- Zapaliłam tacie znicz i zostawiłam mu figurkę ptaszka – mówi dziewczynka.
Arkadiusz B. już raz miał poważny wypadek - kilka lat temu, w tej samej kopalni. Został wtedy ranny w nogę. Spędził dłuższy czas w szpitalu, a potem tygodniami przechodził rehabilitację. Gdy wrócił do pełnej sprawności znowu zaczął fedrować. Niestety, w czwartek spotkał swoje przeznaczenie...
Od piątku do Karwiny zjeżdżają bliscy ofiar katastrofy, w której zginęło 13 górników, w tym 12 Polaków. Jednak na razie tylko po to, by zabrać rzeczy osobiste, które zostały po nich w szatni. - Jak oni mogą mówić, że Patryk nie żyje. Zostawili go pod ziemia, nie ratowali – łkała Lucyna Kaczmarek.
Tymczasem w niedzielę w kopalni przekazano nowe wiadomości. Wynika z nich, że podziemny pożar został ugaszony, a na dół zjechali ratownicy. Udało im się dotrzeć do trzech zabitych górników i przetransportować ich ciała na powierzchnię. Potem jednak akcja ratownicza znowu została wstrzymana ze względu na niebezpieczne stężenia gazów.
Polecany artykuł: