- To wszystko przez tę biedę. Nigdy wcześniej nie chodziłem aż tak głodny - mówi pan Tadeusz, bije się z żalu w pierś i pokazuje świecącą pustkami lodówkę. - Kuroniówka, którą biorę, nie wystarcza nawet na skromne życie - mówi mężczyzna i ze wstydem przyznaje, że odkąd stracił pracę, zawalił mu się świat.
Tego dnia pan Tadeusz był wyjątkowo głodny. Dochodziło południe, kiszki grały mu marsza, a widoków na porządny posiłek nie było. W głowie mężczyzny zrodził się wtedy chytry plan: uprowadzić byka z pola sąsiada, zabić go siekierą i wyciąć mięso. Z toporkiem w ręce zaczaił się za drzewem na dorodnego byka. - Nie bałem się, on był solidnie związany - mówi pan Tadeusz.
Mężczyzna podszedł do zwierza i szarpnął za łańcuch. Roczny byczek spokojnie szedł na pewną śmierć. - On chyba z nim dreptał w kółko, bo potem dużo śladów zauważyłem - mówi Jerzy Sobczak (59 l.), właściciel byka. W końcu pan Tadeusz znalazł miejsce na zbrodnię. - To był niewielki zagajnik, przywiązałem go do drzewa i walnąłem go w tętnicę - mówi. Gdy wydawało mu się, że zwierzę już nie dycha, zaczął wykrajać z byka swój łup. - Niestety, zwierzę jeszcze żyło, jak je kroił - ubolewa pan Jerzy. W końcu Nadolny odciął szynkę z byka, martwe zwierzę zostawił, a sam poszedł do domu zapakować mięso do świecącej na co dzień pustkami lodówki. - W sumie tego mięsa było z 30 kilo, miesiąc bym to jadł - mówi mężczyzna.
Ale swoim łupem złodziej nie cieszył się długo. Jerzy Sobczak szybko zorientował się, że na pastwisku nie ma jego byka i zawiadomił policję. Wkrótce potem śledczy zapukali do Nadolnego. - Do wszystkiego od razu się przyznałem. Tłumaczyłem, że ukradłem i zabiłem byka z głodu - zarzeka się mężczyzna, który mimo okazania skruchy, za swój czyn będzie musiał odpowiedzieć przed sądem.