Gdy w końcu Zofia L. skonała, jej zwyrodniały małżonek postanowił uczcić ten moment. Siadł nad zwłokami żony z gitarą i zaczął przygrywać sobie, śpiewając "Szła dzieweczka do laseczka". - Jak on mógł coś takiego zrobić - rozpacza Teresa Zdulska (78 l.), pogrążona w żałobie matka ofiary.
Adam i Zofia L. byli małżeństwem od 25 lat. Zajmowali dwupokojowe mieszkanie. On pracował jako ochroniarz, ona była kasjerką w hipermarkecie. Uznawani byli za zgodną, kochającą się parę, ale kilka miesięcy temu w ich związku coś się popsuło. - Zaczął robić córce awantury o to, że go zdradza - mówi mama zamordowanej. - To była nieprawda. Wiem, bo dobrze wychowałam swoją córkę - dodaje kobieta.
Adam L. uroił sobie, że żona ma romans z jego kuzynem. Gdy tylko Zofia L. wracała po pracy do domu, urządzał jej piekło. - Zabiję cię, ty k..., jak się będziesz z nim spotykała! - wrzeszczał na cały głos. Ale nikt nie brał tych pogróżek na poważnie. Wreszcie Adam L. postanowił swoje groźby spełnić.
Dochodziła godzina 21, gdy Zofia L. przyjechała po pracy do domu. Adam L. stał w korytarzu. W ręku trzymał kabel. - Gdzie byłaś? Pewnie znów u tego twojego fagasa?! - spytał wściekły. Nie czekał na odpowiedź. Gdy żona wieszała palto i odwróciła się do niego plecami, podszedł do niej, przełożył kabel przez jej głowę i mocno zacisnął. Trzymał tak długo, aż Zofia L. przestała oddychać. Potem zwłoki żony rzucił na podłogę.
- Moja córka już nie żyła, a ten bydlak wziął gitarę, zaczął grać i śpiewać biesiadne piosenki - oburza się pani Teresa. - Sąsiedzi słyszeli, jak zawodził "Szła dzieweczka do laseczka". Następnego dnia Adam L. miał stawić się w pracy. Gdy nie przyszedł, jeden z kolegów zadzwonił do niego. - Zabiłem żonę - usłyszał w słuchawce. Kilkadziesiąt minut później na jego rękach zatrzasnęły się policyjne kajdanki. - Gdyby była kara śmierci, powinien ją dostać - mówi Teresa Zdulska.