"Bałem się szpitala i wyników. Duchem jestem z wami" - tak Adam B. napisał w pożegnalnym liście. - Inni chcieliby żyć i nie mogą. A tu chłop w pełni życia decyduje się na taki desperacki krok! - sąsiad samobójcy nie może otrząsnąć się po tym, co się stało. Ludzie plotkują, że podobno Adam B. chorował na nerki. Poddał się badaniom i miał czekać na wyniki.
Przeczytaj koniecznie: Kotuń: Zabiła się, bo kazał jej usunąć ciążę
Nagle tego dnia, w którym miał je odebrać, nie wrócił do domu. Zaniepokojona żona powiadomiła policję. Poszukiwania nic nie dały. Trzy dni później, w lesie niedaleko miejscowości Bartkowa, ponad 20 km od domu pana Adama, spacerowicz natknął się na porzuconego opla astrę. To było auto Adama B. - Fotel kierowcy był odgięty do tyłu - opowiada Stanisław Pękała (58 l.), komendant OSP z pobliskiej Przydonicy.
Na fotelu obok leżała kartka napisana przez desperata. To był jego list pożegnalny. W samochodzie były ślady krwi. Widać było też, że właściciel próbował rozszczelnić w bagażniku butlę z gazem. - Pewnie chciał się otruć, a kiedy mu się nie udało, podciął sobie żyły - domyśla się Krzysztof Pękała (21 l.), który też brał udział w poszukiwaniach Adama B. Na śniegu w lesie było widać ślady krwi.
Strażacy z policjantami szli tym krwawym szlakiem, ale ciągle nie mogli trafić na kierowcę. Dopiero pies tropiący znalazł Adama B. w głębokim jarze. Adam B. zmarł z wykrwawienia i wychłodzenia. Pożegnalny list nie pozostawiał wątpliwości, jak bardzo bał się wyników badań.- Z tego co opowiadają, były dobre, nie miał co się obawiać ciężkiej choroby - komendant OSP powtarza zasłyszaną wiadomość.
Desperat zostawił 4-letnią córeczkę i 14-letniego syna. Po pogrzebie razem z matką dzieci zniknęły z domu. - Rodzina zabrała ich gdzieś do siebie, bo są ferie. Jakże załamana jest ta biedna kobieta - współczują sąsiedzi. - Jaka szkoda, że nie można cofnąć czasu! - wzdychają.