Kazimierz B. (†66 l.) mieszkał w Dębnem (woj. zachodniopomorskie) w domku nad jeziorem razem ze swoim jedynym i najukochańszym przyjacielem - psem Maksem. - Kazik pochodził z Poznania. Całe życie pływał jako oficer na statkach. Gdy umarła 10 lat temu jego żona, uciekł z miasta - opowiada Ewa Pochowa (56 l.), sąsiadka. - Na zabój przywiązany był do swojego psa. Zawsze siadał na pomoście nad jeziorem i godzinami rozmawiał z nim, łowiąc ryby. To była wyjątkowa przyjaźń - dodaje.
Niestety, kilka tygodni temu Maks ciężko zachorował. - Kazik leczył go, spał na ziemi przy jego posłaniu. Zrobił wszystko, co mógł. Niestety, pies odszedł - opisuje pani Ewa. Po śmierci psa pan Kazimierz wpadł w depresję. Przestał jeść, wychodzić z domu. Gdy po dwóch tygodniach do jego domku zapukała sąsiadka, poczuła dziwny zapach. Okazało się, że samotnik odkręcił gaz w butli turystycznej i próbował popełnić samobójstwo. Mężczyzna trafił do szpitala. Odzyskał przytomność, ale wkrótce zmarł - nie wytrzymało jego serce.
- Gdy byłam u niego w szpitalu, powiedział, że nie chce żyć bez Maksa. I chce, żeby pochowano go z psem w jednym grobie - opowiada Ewa Pochowa.