Marzena nie siedzi w areszcie, bo sąd uznał, że to była obrona konieczna. Że dziewczyna zabiła, ratując własne zagrożone życie.
- Znaliśmy się kilka lat, zawsze był taki miły i spokojny. Nie wiem, co mu się wtedy stało - Marzena K. nie potrafi powstrzymać łez.
Z Adamem spotkała się na parkingu leśnym w pobliżu zalewu Skowronek w Alwerni. Nagle, ku jej zaskoczeniu, łagodny do tej pory Adam stał się agresywny. Jakby diabeł w niego wstąpił!
- Nie znałam go od tej strony. Zaczął się do mnie dobierać! - opowiada dziewczyna. Choć stanowczo protestowała, Adam T. nie reagował.
- Bałam się, że może mi coś zrobić. Znalazłam jakiś kołek i go nim uderzyłam, by mi dał spokój - kontynuuje Marzena K.
Choć jest niska i drobna, uderzenie było tak potężne, że pogruchotało mężczyźnie czaszkę. - Chciałam mu pomóc, usiłowałam reanimować, ale wszystko na nic - płacze dziewczyna.
Obrażenia głowy okazały się śmiertelne. Marzena K. zaalarmowała policję. Od prokuratora usłyszała zarzut zabójstwa. Grozi jej nawet dożywocie. Z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie trafiła do Sądu Rejonowego w Chrzanowie, ale ten, uznając, że to była obrona konieczna, wypuścił Marzenę K. na wolność.
Mimo to prokuratura nie odpuszcza i chce odwołać się w tej sprawie do Sądu Okręgowego w Krakowie.
- Co teraz ze mną będzie? - zadręcza się zabójczyni.
- Gdzie tu sprawiedliwość?! - Stefania T. (75 l.), matka Adama, jest oburzona, że sąd puścił Marzenę wolno. Kobieta nie wierzy w to, że jej syn był agresywny. Opowiada, że Adam był rencistą, cierpiącym na padaczkę. Za całe nieszczęście wini dziewczynę młodszą o ponad 20 lat. Ta znajomość nigdy nie podobała się Stefanii T. Instynktownie czuła, że z tego może być jakieś nieszczęście. Opowiada, że Marzena przyszła kiedyś do nich pijana. Podejrzewa, że w chwili tragedii dziewczyna mogła czymś być odurzona.
- Mógł biedak sobie jeszcze pożyć, ale ta zła kobieta pozbawiła go życia - ubolewa matka.
- Bardzo żałuję tego, co się stało. Ale ja naprawdę byłam przerażona... - tłumaczy się zdruzgotana Marzena K.