- Gdybym tego nie zrobiła, on zabiłby mnie - wyznaje teraz skruszona kobieta.
Jerzy i Anna poznali się ponad piętnaście lat temu. Po wujku odziedziczyli mały domek pod lasem w niewielkiej wsi koło Bełchatowa. Wiedli tam spokojny żywot. On pracował dorywczo na budowach, ona zajmowała się domem i wychowywaniem dwóch synów. Wśród sąsiadów uchodzili za normalne, kochające się małżeństwo.
Od kilku lat jednak w czterech ścianach ich domu rozgrywał się prawdziwy dramat, który w ostatnią sylwestrową noc przyniósł krwawy finał.
- Od około sześciu-siedmiu lat mąż bardzo się zmienił - wspomina wdowa. - Zaczął mnie wyzywać, potem coraz częściej dochodziło do rękoczynów. Obrywałam za nic. Nic mu nie odpowiadało - mówi Anna Pędziwiatr.
Kobieta cierpliwie znosiła jednak wszystkie upokorzenia ze strony męża, bo nie chciała rozbijać rodziny. Myślała, że on zmieni się na lepsze, że znów będzie kochającym mężem i ojcem.
Ale ostatnio Jerzy Pędziwiatr chodził podenerwowany. - Wygadywał jakieś głupstwa, że został mu tylko jeden dzień życia - opowiada pani Anna. - Nagle znów zaczął się awanturować. W ręku trzymał nóż. Najpierw zaczął nim wymachiwać, potem rzucił się w moją stronę. Nie wiem, jak to się stało, że złapałam go za rękę. Pamiętam tylko, że potem ostrze wbiło się w jego ciało... Jerzy Pędziwiatr opadł na fotel. Po kilku minutach nie żył. Jego żona została zatrzymana przez policję. Prokuratura postawiła jej zarzut ciężkiego uszkodzenia ciała, którego skutkiem był zgon i dlatego zwolniła kobietę do domu. Zabójczyni grozi teraz do 12 lat więzienia.