- Kochali się, tego przecież nie można udawać. Nic złego się u nich nie działo – mówią wstrząśnięci sąsiedzi. Anna M. jeszcze dzień przed tragedią była z dziećmi na spacerze w małym Kramsku pod Koninem (woj. wielkopolskie). Dwaj synowie byli dumą Anny i jej męża Krzysztofa. Ona nie pracowała, zajmowała się domem. On zajmuje się budowlanką, kokosów z tego było, ale biedy nie klepali.
Feralnego przedpołudnia Anna była w domu z dziećmi sama. Coś się stało, że sięgnęła po kartkę papieru. – Napisała w liście, że nie może dać sobie rady z chorobami dzieci – mówi Marek Kasprzak z Prokuratury Okręgowej w Koninie. Ale znajomi rodziny z niedowierzaniem kiwają głowami, bo nic nie wiedzieli o zdrowotnych problemach dzieci.
– Bliscy Anny M. twierdzą, że kobieta w tym względzie zdecydowanie przesadzała – mówi „Super Expressowi” osoba znająca szczegóły sprawy.
Może dla niej to był jednak problem tak duży, że popchnął do zbrodni. Anna M. chwyciła za pierwszy nóż i zadała cios starszemu synowi. Prosto w serce. Być może wtedy u Anny M. pojawiły się jakieś wyrzuty sumienia, bo ciosy, które zadała 4-miesięcznemu Patrykowi były już powierzchowne. – Młodsze dziecko ma rany cięte – mówi prokurator Kasprzak. Na końcu kobieta próbowała się zabić. Dźgnęła swoje piersi i brzuch i zadzwoniła do siostry z informacją, że wydarzyła się tragedia. – Rany mogły zagrażać życiu, ale kobietę udało się uratować. Jej stan jest stabilny, a ona sama przytomna – informuje Grzegorz Jankowski, ordynator OIOM-u w Koninie, na który trafiła Anna M.
Mały Patryk jest w szpitalu w Poznaniu. – Rokowania są pozytywne – przekazują optymistyczną wiadomość śledczy.Miłosz ataku matki nie przeżył. Jego sekcja zaplanowana jest na poniedziałek. Anna M. nie usłyszała jeszcze prokuratorskich zarzutów. Kiedy to się stanie, zależy od decyzji lekarzy. Mąż kobiety objęty jest pomocą psychologiczną.