Pani Irena nie potrafi opanować łez ani drżącego głosu. Chce wierzyć, że to tylko potwory sen, ona wkrótce się obudzi, a jej ukochana wnuczka przytuli się do niej. Ale ten koszmar wydarzył się naprawdę.
- Nie mogę pojąć, dlaczego do tego doszło. Mieli kredyt na dom, a on załamał się, bo zachorował. Może to była przyczyna? – zastanawia się pani Irena.
Nie ma teraz minuty, żeby nie analizowała wszystkiego, co wydarzyło się w życiu córki i zięcia. Jeszcze trzy lata temu mieszkali razem. Ale marzyli o własnym domu. Nieźle im się powodziło, bo Jan pracował w Norwegii na rusztowaniach, więc wzięli pożyczkę i wybudowali się w Ostrzeszowie. Byli szczęśliwi, pomimo choroby Karoliny. Dziewczyna była sparaliżowana, wymagała stałej opieki, drogich leków, rehabilitacji, ale Jan robił wszystko, żeby niczego jej nie brakowało. Aż raptem sam zachorował.
– Zięć miał kłopoty z trzustką, przeszedł operację, podupadł na zdrowiu. Musiał nawet zrezygnować z pracy za granicą. Ostatnio pojechał tam wszystko pozałatwiać i już miał nie wracać – mówi pani Irena.
Ale zaraz szybko dodaje, że pieniądze nigdy nie były powodem kłótni w rodzinie jej córki.
Co więc się stało, że Jan O. postanowił odebrać życie sobie i ukochanemu dziecku? – Zostawił list pożegnalny, ale córka nawet nie zdążyła go przeczytać, bo śledczy od razu ten list zabrali – mówi pani Irena. Od Macieja Melera z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim dowiedzieliśmy się, że był to bardzo osobisty list, a Jan O. wskazał w nim na problemy finansowe.
- Teraz będziemy się za niego modlić. I za Karolinę. Tylko to na pozostało- szlocha Irena G.