W czwartek rano na 30-metrowy słup energetyczny przy ul. Krakowskiej we Wrocławiu zwinnie wdrapał się młody człowiek. Energetycy byli zmuszeni do wyłączenia zasilania, ponieważ każdy nieuważny ruch wspinacza mógł spowodować, że zmieniłby się w żywą pochodnię. MPK na wielu ulicach w centrum Wrocławia stanęło. Kiedy po paru godzinach udało się przywrócić ruch tramwajowy, na słupie w dalszym ciągu stał samobójca. Przysunął się do krawędzi i stał spokojnie na wysokości 30 metrów.
Negocjator policyjny, dostarczony na wysokim wysięgniku, przekonywał desperata do wycofania się i przejścia na wysięgnik. Używał najróżniejszych argumentów, żeby bezpiecznie sprowadzić mężczyznę na ziemię. Ten słuchał spokojnie ponad półtorej godziny. Około godz. 10.30 nagle skoczył w trakcie rozmowy. Ponieważ spadł tracąc równowagę, mogło się wydawać, że do nieszczęścia doszło przypadkiem. Jednak stwierdzono, że celowo stopniowo przechylał się do przodu, aby w końcu spaść. Reanimacja mężczyzny, który runął na krzaki i zarośla w pobliżu ślimaka wiaduktu nad ulicą Krakowską trwała kilkadziesiąt minut. Nie zdołano przywrócić mu funkcji życiowych. Samobójca zginął na miejscu spadając na ziemię, podczas gdy obok rozłożono dla niego tak zwany skokochron. Niestety, źle oszacowano miejsce upadku. Skok z wysokości słupa energetycznego odpowiada wyskoczeniu z 10 piętra wieżowca.