Śledczy są tego pewni. Mariusz B., były ministrant, nie miał Boga w sercu. Z zimną krwią wykańczał kolejne ofiary. Zbigniew D. (40 l.) i jego córka Aleksandra (18 l.) zginęli już w 2006 r. Mariusz B. był przyjacielem rodziny i kochankiem żony i matki swoich ofiar, Małgorzaty D. Miał z nią nawet dziecko. Rok później zaginął potencjalny rywal Mariusza B. - Henryk S. (56 l.), z którym jego kochanka chodziła na kurs salsy. Ostatni w 2008 r. ofiarą Mariusza B. miał paść Piotr S. (40 l.), ksiądz z parafii na Woli, gdzie służył jego późniejszy kat. Tu motywem morderstwa miały być pieniądze.
Choć ciał ofiar nie odnaleziono, za każde z tych morderstw prokurator Przemysław Nowak zażądał dla Mariusza B. kary dożywotniego więzienia. Dodatkowo oskarżony miałby zapłacić po 400 tys. zł rodzinom ofiar - księdza i tancerza.
Zwyrodnialec dostanie dożywocie?
Przed sądem trudne zadanie, bo dowody zbrodni są słabe. Prokuratura dysponuje tylko poszlakami: billingami z telefonów i wynikami badań wykrywaczem kłamstw.
Obrońca zabójcy w przyszłym tygodniu będzie się domagał uniewinnienia swojego klienta. Oskarżony bowiem wciąż nie przyznaje się do winy. Tak jak zasiadający z nim na ławie oskarżonych kuzyn Mariusza B. Krzysztof R., który miał mu pomagać w zacieraniu śladów.
Czytaj: Kraków. Żona z pomocą kochanka zabiła męża dla spadku