Do zabójstwa doszło w sierpniu ubiegłego roku w mieszkaniu rodziców Ani w Lubartowie. Martwą dziewczynę z poderżniętym gardłem znaleźli rodzice. Policjanci, którzy od razu zaczęli szukać sprawcy od razu powiązali jej śmierć z wydarzeniem, które niedługo później miało miejsce pod Lubartowem: tam, na prywatnej działce młody mężczyzna podpalił się we własnym aucie, a potem wyskoczył z niego i próbował rzucić się pod przejeżdżające drogą samochody. Trafił do szpitala. Był to właśnie Mateusz K., syn znanych w Lubartowie lekarzy, do niedawna chłopak zabitej dziewczyny.
Ania i Mateusz byli ze sobą od trzech lat. Od dwóch lat mieszkali razem w mieszkaniu w Lublinie wynajętym przez rodziców chłopaka. Mieli wszystko, o czym młodzi ludzie mogli zamarzyć w tym wieku. Ania studiowała na II roku kosmetologii i dorabiała pracą w McDonaldzie. Była piękną, uśmiechniętą dziewczyną. Mateusz zaś próbował dostać się na medycynę, tak jak chcieli tego jego rodzice. Chodził na korepetycje z chemii i biologii. Był zdolny. Starał się, ale nie miał odpowiedniej ilości punktów z egz maturalnych, więc co roku powtarzał egzaminy.
Sielanka? Może tak wyglądało to na zewnątrz. Po pierwszym zauroczeniu i zakochaniu, kiedy Ania głośno mówiła o ślubie i wspólnej przyszłości dziewczyna dostrzegła wiele mrocznych cech w swoim ukochanym. - Musimy do tego dorosnąć – mówiła mamie. Mateusz był zaborczy i traktował ją jak rzecz, która do niego należy. Oświadczył jej, że jest jego własnością - tego bała się najbardziej – wspomina rozmowę z córką Ewa Szysiak. - Bała się go, był porywczy, w trakcie kłótni potrafił zdemolować mieszkanie, rok temu dusił ją w samochodzie, kiedy wpadł w szał. Mówiła, że koledzy w pracy traktują ją inaczej niż Mateusz. Myślała o tym żeby zmienić coś w swoim życiu. Była piękną dziewczyną, miała poukładane w głowie. - Jak popatrzyła na faceta i zamrugała oczami, każdy padał przed nią na kolana – dodają jej znajomi.
To był piątek, tydzień przed tragedią. Ania wróciła do domu i powiedziała, że ostatecznie rozstała się z Mateuszem. W niedzielę pojechali z nim do Lublina, Ania chciała zabrać swoje rzeczy. Wtedy wpadł w szał, zabrał jej komórkę i powiedział, że będzie ją więził. - Przyjechaliśmy po nią i wróciła z nami do Lubartowa – opowiada matka. W poniedziałek i wtorek zasypywał ją sms-ami. - Już wiem, co zrobię - napisał w jednym z nich. Nawet w czwartek, kiedy mieli rocznicę swojej związku nie napisał i nie zadzwonił.
Poderżnął Ani gardło
- W piątek rano poszłam do sklepu. Ania już nie spała. Mateusz miał klucz wszedł do mieszkania. Córka myślała, że to ja się wróciłam po coś. Siedziała twarzą do okna i próbowała włożyć sobie szkła kontaktowe. Wtedy ją zaatakował – wspomina matka. Jak ustalili śledczy, morderca obserwował mieszkanie z samochodu, czekał na odpowiedni moment. Skradającego się między samochodami chłopaka uwieczniły kamery monitoringu.
- W trumnie widziałam na ciele córki liczne siniaki po walce jaką musiala stoczyć córka zanim Mateusz poderżął jej gardło – płacze Ewa Szysiak. – To było nasze jedyne dziecko, świat nam się zawalił – mówiła już przed salą sądową matka zamordowanej Anny. W środę zaczął się proces mordercy. Biegli stwierdzili, że miał ograniczoną poczytalność, mógł jednak odpowiadać za swe czyny. Szedł na salę uśmiechnięty, pewny siebie. Nie przepraszał, nie kajał się, podczas śledztwa zeznał, że nic nie pamięta. Jakby pewny, że i teraz pieniądze rodziców pomogą mu wyjść z tego obronną ręką.
Wyrok: 12 lat więzienia
Sąd okręgowy w Lublinie skazał go na 12 lat więzienia. To bardzo mało, zwłaszcza z perspektywy tego, że śledczy chcieli dla niego 25 lat więzienia. - To zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku złożymy apelację – zapewnia prok. Beata Syk-Jankowska z prokuratury okręgowej.