Marcin wracał z nocnej imprezy. Był w centrum miasta. Czuł się bezpiecznie, bo zaledwie trzysta metrów dzieliło go od domu, a wokół rozmieszczone były kamery miejskiego monitoringu. Nie przeczuwał niebezpieczeństwa, kiedy mijała go grupka podchmielonych osób. Kiedy jedna z nich poprosiła go o papierosa, odmówił i ruszył dalej przed siebie. To rozwścieczyło podpitych mężczyzn. Robert N. i Marcin D. rzucili się na niego. Nie wystarczyły im ciosy zadawane pięściami i kopniaki. Robert N. wyciągnął nóż. Ugodzony w pierś Marcin D. upadł na ziemię. Ale na tym nie koniec. Robert N. podszedł do krwawiącego Marcina. Wbił jeszcze raz nóż w pierś i pociągnął w dół. Wypruł wnętrzności!
Wszystko działo się... pod nadzorem miejskiego monitoringu. Jednak nikt nie wysłał ani patrolu policji, ani pogotowia. Umierającego Marcina B. znalazł przypadkowy przechodzień. Na pomoc było jednak już zbyt późno. Mężczyzna umarł na jego rękach. Nagranie z kamery pomogło szybko złapać morderców. Robert N. i Marcin D. przyznali się do winy. Pierwszy dostał zarzut zabójstwa, a drugi udziału w bójce ze skutkiem śmiertelnym.- Oby zgnili w więzieniu za to, co zrobili mojemu synowi - mówi matka zabitego. - Zrobię wszystko, żeby kara spotkała też tych, którzy nadzorują kamery. Przecież mogli uratować mojego syna - dodaje zrozpaczona kobieta.