Na początku marca pan Stanisław trafił do sieradzkiego szpitala. - Tata nagle stracił apetyt - mówi córka zmarłego. - Zaczął go boleć brzuch - dodaje. Pana Stanisława przyjęto więc na oddział wewnętrzny. Po serii badań postawiono straszliwą diagnozę - rak żołądka. Mężczyzna został przeniesiony na oddział chirurgii, miał dostać ratującą życie krew. 20 marca przeprowadzono transfuzję. Cztery dni później pan Stanisław skonał w straszliwych męczarniach, w wyniku tzw. wstrząsu poprzetoczeniowego.
Prokuratura w Sieradzu natychmiast wszczęła śledztwo w sprawie śmierci pacjenta. Już po kilku dniach odkryto, że w szpitalu panował skandaliczny bałagan. Pan Stanisław powinien otrzymać krew grupy 0Rh+, tymczasem podano mu krew ARh+. - W szpitalu w tym samym czasie przebywali pacjenci o tym samym nazwisku, ale innym imieniu - tłumaczy Józef Mizerski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sieradzu. - Najprawdopodobniej personel pomylił osoby i podał krew przeznaczoną dla kogoś zupełnie innego.
Grażyna Kieszniewska (40 l.), rzecznik szpitala, o śmierci pacjenta mówić nie chce. - Sprawa jest bardzo delikatna - bezczelnie tłumaczy.
Na razie wiadomo, że prokuratura ma przesłuchać wszystkie osoby, które miały styczność z podawaną krwią. Dopiero wtedy można będzie ustalić, kto dopuścił się błędu. Za narażenie na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia grozi do pięciu lat więzienia. - Winny musi się znaleźć! - zaciska pięści pani Małgorzata. - Tata był ciężko chory, ale gdyby dostał właściwą krew, miał szansę przeżyć. W szpitalu przez czyjeś zaniedbanie odebrali mu tę szansę. Nie daruję im tego - zapowiada zrozpaczona kobieta.