To nie był impuls, ale przygotowany wcześniej plan. Genowefa G. (+ 64 l.) opiekowała się niepełnosprawnymi dziećmi swojej córki Joanny P. (38 l.). W poniedziałek napisała na kartce: "Córeczko, zabieram dzieci ze sobą do Boga. Tak będzie lepiej dla wszystkich", zostawiła ją na stoliku, po czym wsadziła Justynkę i Kacpra do wózków i wyszła na spacer do pobliskiego lasu. Do torebki włożyła pistolet. Genowefa G. nie uszła daleko.
Ledwie 200 metrów od domu zatrzymała się w krzakach, wyciągnęła broń i zaczęła strzelać. Najpierw do dzieci, potem do siebie... Dziadek maluchów, który zobaczył zostawiony w domu list, przybiegł na miejsce o kilkanaście minut za późno. Dzieci nie żyły, kobieta była nieprzytomna. Zmarła kilkadziesiąt minut później w szpitalu.
Przykładała dzieciom lufę do główek
Wczoraj odbyła się sekcja zwłok Justyny i Kacpra. Jej wstępne wyniki potwierdziły, że dzieci zginęły od pojedynczych strzałów. Obrażenia świadczą o tym, że Genowefa G. strzelała, przykładając dzieciom lufę do głowy. Wyniki sekcji zwłok babci mają być znane dzisiaj.
Przed prokuraturą jeszcze sporo pracy. Śledczy muszą przesłuchać Joannę i Piotra P., którzy wciąż są pod opieką policyjnego psychologa. To on musi wcześniej wyrazić zgodę na rozmowę. - Przesłuchanie rodziców pomoże wyjaśnić, w jaki sposób Genowefa G. weszła w posiadanie broni - mówi Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Wiadomo, że pistolet należał do zięcia kobiety, byłego żołnierza GROM-u, który miał na niego pozwolenie.
Mieszkańcy Ząbek nie mogą pojąć, co doprowadziło do tej tragedii. Zgodnie mówią, że była to pogodna, wręcz wzorowa rodzina. Małżeństwo P. miało jeszcze 5-letnią, zdrową córkę Zuzię, najbardziej rozbrykaną. - A pani Genowefa, zawsze uśmiechnięta, sprawiała wrażenie szczęśliwej kobiety. Tym trudniej zrozumieć, dlaczego to zrobiła - mówi pani Monika, sąsiadka.