O tragicznym w skutkach dyżurze w szpitalu w Białogardzie pisaliśmy wczoraj. Dorota M.-M. pracowała tam nieprzerwanie przez cztery dni. Być może nawet dłużej, bo jej mąż, Michał M., utrzymuje, że dyżurowała non stop od 1 do 8 sierpnia z kilkugodzinną przerwą w nocy z 4 na 5 sierpnia. - Z tego szpitala odeszli wszyscy anestezjolodzy. Żona musiała przejąć ich obowiązki - mówi. W efekcie przepracowana kobieta zmarła w poniedziałek wieczorem w dyżurce szpitala. Możliwe, że doszło do zawału serca.
Z jej śmiercią nie może pogodzić się ojciec lekarki, Zygmunt M. Z córką był bardzo mocno związany emocjonalnie. - To było moje jedyne dziecko. Mieszkaliśmy w jednym budynku. Dorotka z mężem i córkami oraz ja. We wszystkim mi pomagała. To było złote dziecko - szlocha.
W najbliższą środę odbędzie się pogrzeb lekarki. Spocznie w grobie obok swojej mamy, która zmarła rok temu. - W tak krótkim czasie przeżyłem dwie wielkie tragedie - rozpacza pan Zygmunt.
Wczoraj odbyła się sekcja zwłok Doroty M.-M.. - Znamy już jej wyniki. Nie możemy ich jeszcze ujawnić, ponieważ czekamy jeszcze na opinię biegłego - mówi Joanna Brzezińska, prokurator rejonowy w Białogardzie.
Tymczasem śmierć lekarki spowodowała gwałtowną reakcję przedstawicieli związków zawodowych w białogardzkim szpitalu. - Skandal! To pracodawca ma wiedzę, ile dany lekarz pracuje i czy nie ma konieczności, by odpoczął, również dla dobra pacjentów. To zatrudniający odpowiada za personel medyczny bez względu na to, czy ten pracuje na etacie, czy na kontrakcie - mówi Wiesław Haik, przewodniczący ZW "Solidarność".
Zobacz także: Morderstwo Klaudii i Patrycji. Jak doszło do zabójstwa kobiet? [WIDEO]