Do tragedii doszło w czasie kolacji, dzień przed sylwestrem. Jadwiga P. z Siedlec właśnie kroiła chleb. Poprosiła o coś Waldka, ten odburknął i kobieta się wściekła. Zaczęła krzyczeć na mężczyznę, wymachując wielkim nożem. Kochanek, wciąż nieświadomy zagrożenia, próbował jej wytłumaczyć swoje racje. Nagle ostrze świsnęło w powietrzu. Waldek zamilkł w pół słowa... Z niedowierzaniem spojrzał na nóż wbity we własną pierś i krew spływającą na podłogę. Potem upadł bez życia.
Jadwiga wpadła w panikę. Pobiegła do sąsiadki. - Waldek leży i się nie rusza - wykrzyczała w drzwiach. - Trzeba mu sprawdzić puls - doradziło trzeźwo znajoma. Ale pulsu nie dało się już wyczuć... Jadwiga zadzwoniła po karetkę. Lekarzowi, który przyjechał na miejsce, próbowała wmówić, że jej ukochany zszedł, bo wypił wódkę niewiadomego pochodzenia. Nie uwierzył. Zakrwawione ostrze sterczące z piersi mężczyzny wskazywało na inną przyczynę śmierci. Medyk wezwał policję.
Sąd aresztował Jadwigę P. na trzy miesiące pod zarzutem zabójstwa konkubenta. Teraz znajomi pary wspominają swe przestrogi.
- Jadźka biła i poniewierała wszystkich swoich kochanków - mówi Stanisława C. (58 l.), sąsiadka morderczyni. - Nie tak dawno mieszkał u niej niejaki Mirek. Dobrym był człowiekiem. A ona wyganiała go z domu, człowiek w skarpetkach stał na klatce schodowej. Czekał, aż Jadźce zmięknie serce - wspomina. - A Waldek? Szkoda go, też był dobrym człowiekiem - dodaje.