Mariusz P. (+40 l.) od kilku lat prowadził lombard, sklep z elektroniką i serwis sprzętu komputerowego przy ulicy Rzgowskiej. Swojego oprawcę znał dobrze. Robił z nim interesy. Ten podejrzewał jednak, że właściciel lombardu nie ogranicza się tylko do spotkań biznesowych, ale również uwiódł mu żonę. Postanowił więc rozprawić się ze swoim imiennikiem w sposób ostateczny.
Do punktu, w którym pracował Mariusz P., przyszedł uzbrojony w nóż. Niepodejrzewający niczego gospodarz wpuścił go na zaplecze. Tam polała się krew. Bezlitosny Mariusz M. kilkakrotnie ugodził swojego rywala w klatkę piersiową i szyję. Gdy martwy mężczyzna padł na podłogę, morderca spokojnie opuścił pomieszczenie. Dwie godziny później rzucił się pod pociąg. Nim jednak zdecydował się na ten krok, zwłoki właściciela lombardu znalazła jego matka, która tuż obok prowadzi punkt krawiecki.
Policjanci i prokuratorzy szybko powiązali ze sobą obie śmierci. - Jako najbardziej prawdopodobna na obecnym etapie śledztwa jawi się wersja, zgodnie z którą 40-latek był ofiarą mężczyzny, który tego samego dnia popełnił samobójstwo - zginął potrącony przez pociąg pomiędzy stacjami Łódź Chojny a Łódź Olechów - mówi Krzysztof Kopania (52 l.), rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Z ustaleń poczynionych w sprawie wynika, że kilka dni wcześniej Mariusz M. wyszedł ze swojego domu i był poszukiwany. Nie można wykluczyć, że właśnie w tym czasie zaplanował zabójstwo. - Prawdopodobne tło zbrodni miało charakter ściśle osobisty - dodaje Kopania.
Policjanci nieoficjalnie przyznają, że podejrzenia Mariusza M. o romans swojej żony z zabitym właścicielem lombardu były bezpodstawne.
Zobacz także: Złoty chłopiec oszukiwał lombardy dając im zamiast złota szmelc