Do tragedii doszło w czerwcu 2017 r. na jednym z białostockich osiedli. Marta K. (36 l.) i jej pochodzący z Belgii konkubent Robert Jan N. (56 l.) wraz 10-miesięcznym synkiem Mattiasem wynajmowali piętro domu należącego do Jana B. (65 l.). Feralnego dnia chłopczyk poraczkował do przedpokoju i chwycił rączką wystające ze ściany przewody, do których wcześniej podpięty był elektryczny dzwonek do drzwi. Prąd przeszył drobne ciałko. Matka rzuciła mu się na pomoc, dziecko szybko trafiło do szpitala. Niestety, po dwóch tygodniach zmarło.
Początkowo śledczy winą za śmierć chłopczyka obwinili jego matkę, sprawę jednak umorzono. Przed sądem stanął za to Jan B., właściciel stancji, w której doszło do tragedii. Powołani przez sąd eksperci dowiedli, że instalacja elektryczna w udostępnionym przez mężczyznę mieszkaniu i w całym domu była w fatalnym stanie. – Biegli łapali się za głowy – tłumaczył podczas końcowej rozprawy sędzia Krzysztof Kozłowski (49 l.). Jednocześnie uznał jednak, że zły stan elektryki nie obciąża bezpośrednio 65-latka winą za śmierć chłopczyka. Skazał go na... 1000 zł grzywny za to, że w ogóle zdecydował się wpuścić najemców do mieszkania, które było w tak złym stanie. – To taka polska bylejakość, powinien najpierw zainwestować w remont – uzasadniał sędzia Kozłowski. – Mój klient z pokorą przyjmuje wyrok. Najważniejsze dla niego jest to, że to nie on jest winny śmierci dziecka – mówił za Jana B. jego adwokat.
Zadziwiający wyrok sądu w Białymstoku: 1000 zł za śmierć aniołka
Stan instalacji elektrycznej w domu Jana B. (65 l.) z Białegostoku (woj. podlaskie) od dawna wołał o pomstę do nieba. Mimo to, 65-latek wynajął piętro swojej willi rodzicom z 10-miesięcznym dzieckiem. Na tragedię nie trzeba było długo czekać – chłopczyk chwycił rączką źle zabezpieczone przewody i zmarł rażony prądem. Właściciel stancji stanął przed sądem, groziło mu nawet 5 lat za kratami. Skończyło się na grzywnie w kwocie... 1000 zł.