"Super Express": - Europarlament przedstawił właśnie projekt muzeum historii Europy, pod nazwą Domu Historii Europejskiej. Dlaczego pan go oprotestował?
Wojciech Roszkowski: - Jest to projekt skandaliczny. Opiera się na przemilczeniach i przekłamaniach - wypacza proporcje historyczne.
- Krzywdzi Polaków?
- Jeżeli muzeum miałoby powstać w tym kształcie, to codziennie powinna przed nim stać polska pikieta.
- Czego w takim razie zabrakło w projekcie?
- Składa się na niego 116 punktów. Myślę, że w projekcie tej skali przynajmniej hasłowo powinno być wspomniane to, co zupełnie pominięto: państwo Jagiellonów, Rzeczpospolita Obojga Narodów, rozbiory, Powstanie Warszawskie, Solidarność.
- To przemilczenia. A przekłamania?
- Choćby taki przykład: opór Polski po agresji niemieckiej w 1939 roku trwał do października. Co prawda kampania wrześniowa się skończyła, ale opór Polaków przeciwko hitleryzmowi trwał przecież do 1945 roku. Walczyliśmy na wszystkich frontach II wojny światowej.
- Czy w projekcie Brukseli tylko Polska została potraktowana po macoszemu?
- Zwraca uwagę całkowicie fałszywe ujęcie tożsamości europejskiej - brak jest w nim odniesienia do korzeni Europy. Właściwie w ogóle nie ma tego, co konstytuowało Stary Kontynent: filozofii greckiej, prawa rzymskiego. Szczególnie skandaliczne są fragmenty dotyczące chrześcijaństwa. Według autorów tego projektu zaczyna się ono w IV wieku naszej ery.
- Dopiero wówczas chrześcijanie powszechnie uznali krzyż za symbol tryumfu, a nie klęski...
- Należy rozróżnić dwie rzeczy. W IV wieku chrześcijaństwo stało się religią państwową Imperium Rzymskiego. Ale przecież ta religia zaczęła się trzy wieki wcześniej, razem z Chrystusem. Chrześcijaństwo bardzo szybko stało się religią uniwersalistyczną, tyle że prześladowaną. Pierwsze gminy chrześcijańskie w ciągu stu lat powstały w całym basenie Morza Śródziemnego. To religia, która już wówczas miała absolutnie oczywistą tożsamość. Autorzy najwyraźniej naczytali się "Kodu Leonarda da Vinci" i stąd ten IV wiek.
- Unię Europejską tworzy kilkadziesiąt państw i narodów. Ich historyczne narracje albo mają ze sobą niewiele wspólnego - jak np. historia Portugalii i Polski - albo łączą je silne więzy, ale odmiennie postrzegane, jak stosunki duńsko-szwedzkie, francusko-niemieckie, polsko-niemieckie, węgiersko-słowackie...
- Zgoda, nie sposób jest zaprzeczyć temu, że dziedzictwo Europy jest bardzo różnorodne. I przecież sztandarowym hasłem Unii Europejskiej jest jedność w różnorodności. To rodzi jednak pytanie, w jaki sposób uwzględnić pretensje wszystkich stron. Nie można dawać głosu wyłącznie państwom dużym albo tylko tym o najdłuższej tradycji historycznej. Należy np. wspomnieć o powstaniu Estonii w 1918 roku. Brak informacji na temat istnienia Rzeczpospolitej Obojga Narodów uważam za błąd karygodny. Był to w Europie pierwszy projekt państwa wieloetnicznego. Trwał przez trzysta lat na ogromnym obszarze i jest wspólnym dziedzictwem nie tylko Polaków, ale też Białorusinów, Ukraińców, Litwinów i Żydów.
- Czy przemilczenia i przekłamania, które zawiera ten projekt, są skutkiem celowych zabiegów, czy niewiedzy?
- Jest to działanie czysto polityczne.
- Czyje?
- Z inicjatywą tego projektu wystąpił przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering, powołując grono dziewięciu ekspertów. I to na nich spoczywa odpowiedzialność za jego kształt.
- Mamy do czynienia z próbą pisania historii na nowo?
- Jak najbardziej. Można to nazwać ofensywą europejskiej polityki historycznej. Jeżeli dzisiaj ktoś w Polsce mówi, że nie warto uprawiać polityki historycznej, to niech przeczyta ten projekt. Bo w nim polityka historyczna jest uprawiana na całego. Mam wrażenie, że w tej chwili zastępuje ona dawne ideologie. Już nie mówi się o socjalizmie, liberalizmie, konserwatyzmie, tylko o historii - o "wspólnych korzeniach".
- To chyba zdecydowany postęp, że skonfliktowany kontynent zaczął mówić o wspólnych korzeniach (dotąd nawet jedna religia była katalizatorem dla konfliktów opartych na różnicy wyznań)...
- Wolałbym, żebyśmy mieli różne pamięci niż wspólną, ale fałszywą. Zmierza to do tego, że będzie jedna oficjalna wykładnia historii Europy, ale taka, która jest bardzo daleka od prawdy.
- Jakie to może przynieść konsekwencje dla nas, Polaków...
- Będziemy krok po kroku coraz bardziej marginalizowani. Musimy więc walczyć na niwie politycznej o to, aby pamięć historyczna była przede wszystkim sprawiedliwa.
- Gdzie się znajdzie ten Dom Historii Europejskiej? Jakim budżetem będzie dysponować?
- W projekcie nie wskazano siedziby. Zaznaczono tylko, że muzeum ma się znaleźć w jednym z krajów centralnie położonych w Europie. Podejrzewam, że chodzi o Francję albo Niemcy, gdyż w tym projekcie dominuje wizja francusko-niemiecka.
- Czyli jaka?
- Najkrócej: dzieje Francji i Niemiec dominują nad resztą Europy; relatywizuje się czynniki konstytuujące Europę; eliminuje się z pamięci dziedzictwo chrześcijaństwa.
- Czy dostrzega pan swego rodzaju trend do tworzenia historii europejskiej? Np. Muzeum Historii II Wojny Światowej...
- Jeżeli w ogóle możemy porównywać, to projekt profesora Machcewicza w stosunku do projektu Domu Historii Europejskiej jest jak niebo a ziemia. Projekt muzeum II wojny światowej jest lepszy, choć nie brakuje mu wad i zawiera w sobie pewne niebezpieczeństwa.
- Czy może się pan podzielić uwagami co do projektu muzeum II wojny światowej?
- Trochę mnie w nim razi łatwość europeizacji tragedii. Tzn. obawiam się, czy tragedia wojny nie będzie zbyt łatwo sprowadzona do jednego mianownika - że wszyscy cierpieli tak samo. Z jednej strony to prawda, ale jednak nie można w takim muzeum abstrahować od tego, gdzie wojna się zaczęła.
Wojciech Roszkowski
Profesor historii, poseł do Parlamentu Europejskiego (PiS). Ma 61 lat