Nikt nie miał prawa wstępu na cmentarz. O 4 rano dźwig usunął z nagrobku płytę, by dostać się do trumny. Zaraz potem śledczy z prokuratury w Gdańsku i biegły lekarz sądowy zaplombowali ją i zrobili serię zdjęć. Zapakowaną w folię trumnę przeniesiono do karawanu, który w eskorcie radiowozów przewiózł wydobyte zwłoki z nekropolii do zakładu medycyny sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku.
Ekshumacja szczątków porwanego i zabitego w 2003 r. przedsiębiorcy była niezbędna, aby na sekcji zwłok powtórzyć badania genetyczne i ostatecznie potwierdzić tożsamość ciała, które znaleziono w październiku 2006 r., po 5 latach od porwania w lesie Różanem. Ostatnio wyszło bowiem na jaw, że cztery lata temu podczas identyfikacji szczątków zamordowanego śledczy z Olszyna dopuścili się karygodnych zaniedbań.
Przeczytaj koniecznie: Zwłoki w grobie to nie Olewnik?!
W tajemniczych okolicznościach z magazynu zniknęły kości Olewnika i wyniki analiz DNA. Poza tym próbki kodu genetycznego, na podstawie których ustalano tożsamość ofiary pobrano przy identyfikacji, a nie jak to zwykle bywa podczas sekcji zwłok. Najbardziej szokujące było jednak odkrycie, że DNA dwóch odkopanych z prowizorycznego grobu kości różniło się od tego pobrano z kości przedramienia nieboszczyka.
Biegły lekarz z Olsztyna, który ze śledczymi wyjaśniał zagadkę śmierci biznesmena zanim sprawę przejęła prokuratura w Gdańsku, nie zbadał nawet stopnia rozkładu zwłok. Nie zidentyfikował ciała po uzębieniu, bo zagubiła się dokumentacja stomatologiczna.
Wszystkie te kontrowersje zrodziły podejrzenie, że w grobie Krzysztofa Olewnika pochowano obcą osobę. Wyprostuje je dopiero ostateczny wynik oględzin zwłok. Wtedy prokuratorzy zyskają pewność, że biznesmen rzeczywiście nie żyje.