Atak na polskiego prezydenta, który do ukraińskiego Łucka pojechał oddać cześć ofiarom wołyńskiej rzezi, od razu został odczytany jako dzieło tamtejszych, niechętnych Polsce skrajnych nacjonalistów. W końcu Iwan Szemet, który zaatakował Bronisława Komorowskiego, miał na plecaku znaczek ich radykalnej organizacji Swoboda.
>>> Kluki. Prezydent Komorowski zabrał mamę do chałupy
Jednak jego mama, do której dotarli dziennikarze ukraińskiej "Komsomolskiej Prawdy", twierdzi, że nic nie wiedziała o tym, aby jej syn działał w radykalnej organizacji. Jej zdaniem - w przeciwieństwie do swoich przyjaciół - niezbyt interesował się polityką. Pani Natalia przekonuje, że jej syn to ciężko pracujący, dobry chłopak, który codzienną harówką pomaga jej utrzymywać dom. - Wania utrzymuje nie tylko siebie, ale też mnie i dwuletniego braciszka - zachwala syna kobieta.
Coś jednak musiało sprawić, że opuścił rodzinne Zaporoże i pojechał do Łucka. Mamie powiedział, że jedzie pracować.
- Obiecał, że wróci do poniedziałku, bo kolejny remont ma umówiony po sąsiedzku. Dzwoniłam do niego w niedzielę, ale nie odbierał komórki. Jednak jego najlepszy przyjaciel powiedział, żebym się nie martwiła, bo z Wanią jest wszystko w porządku i po prostu odpoczywa w innym mieście - opowiada.
Czy to interesujący się polityką koledzy namówili młodego mężczyznę do ataku na polskiego prezydenta? - Podejrzewam, że za ten incydent z jajkiem obiecano mu dobrze zapłacić - mówi pani Natalia.
Działacze nacjonalistycznej Swobody cały czas utrzymują, że atak na Komorowskiego był autorskim pomysłem Iwana Szemeta.
Za swój karygodny czyn Szemet został zatrzymany i odpowie przed sądem. Jak jednak utrzymują ukraińskie władze, z aresztu został zwolniony. Na razie do rodzinnego domu nie wrócił i nie dał znaku życia.