Ośmiu górników zginęło w ogromnej tragedii, do której doszło we wtorek wieczorem w kopalni miedzi w Polkowicach. Po tąpnięciu rozpoczęła się rozpaczliwa walka o życie uwięzionych pod ziemią mężczyzn.
Najpierw mówiono o dwóch ofiarach. Niestety, później liczba ta rosła. Gdy trwała jeszcze akcja ratunkowa, modlono się, aby czterej górnicy, którzy zostali pod ziemią, przeżyli. - Boże ocal mojego syna - mówił nam Józef Kiliński (65 l.), który pod kopalnią czekał na swojego syna Roberta (42 l.).
Niestety. W środę wieczorem ekipy ratunkowe odnalazły zwłoki wszystkich górników, którzy zostali pod ziemią.
Ofiar byłoby o wiele więcej, gdyby nie bohaterska postawa Mariusza Poniżego (45 l.). Mężczyzna sam został ranny, ale ocalił pięciu innych górników. - Nie jestem żadnym bohaterem - zastrzega pan Mariusz, który wciąż leży w lubińskim szpitalu.
Ale jak inaczej nazwać wyprowadzeniu z zawalonych tuneli pięciu przerażonych, młodych chłopaków? - Gdy doszło do tąpnięcia, pracowałem w wozie wywożącym urobek. Siedziałem w kabinie i to ocaliło mi życie. Udało mi się przeczołgać do pomieszczenia, które nie zostało zniszczone - opowiada nam górnik.
Tam spotkał czterech górników. To młode chłopaki, niedawno zaczęli pracę. Byli przerażeni. Pan Mariusz wyprowadził ich w bezpieczne miejsce, do ekipy ratunkowej. - Po drodze natrafiłem jeszcze na operatora innego pojazdu. Miał otwarte złamanie nogi - opowiada bohater. - Sprawdziłem, czy wszystko z nim w porządku i powiedziałem, żeby czekał na ratowników. Po chwili się zjawili - wspomina.
Lubińska prokuratura wszczęła śledztwo - chce wyjaśnić, dlaczego doszło do tragedii i czy nie zawinił człowiek. KGHM powołał też specjalną komisję, która ma odpowiedzieć na pytanie, dlaczego doszło do tąpnięcia.
Zobacz: Tragedia w kopalni. "Boże, ocal mojego syna!" [ZDJĘCIA]