Przez ponad dwa lata krewni i bliscy śp. Anny Walentynowicz oraz rodzina śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej modlili się na grobach obcych im ludzi. To już wiadomo ponad wszelką wątpliwość. Ustalili to specjaliści z Bydgoszczy i Wrocławia, którzy niezależnie od siebie badali zwłoki. O ich pracy poinformowała wczoraj prokuratora wojskowa. Janusz i Piotr Walentynowiczowie czekają teraz na sygnał, że mogą odebrać z Wrocławia zwłoki. Chcą to zrobić osobiście. - Chcemy zamknąć już ten rozdział. Czekamy na jak najszybszy pogrzeb - powiedział nam wczoraj Piotr Walentynowicz. - Pozostaje jednak kwestia odpowiedzialności konkretnych urzędników, choćby za koszt ekshumacji. W Moskwie była minister Kopacz, byli inni. Kto tam był i za co odpowiadał? - dodaje rozgoryczony. Wczoraj usłyszał jedynie informację o zamianie zwłok. Na przeprosiny nikt się nie zdobył.
Będą kolejne ekshumacje. Prokuratura informuje o czterech grobach. - Rodziny prosiły przedstawicieli prokuratury o dyskrecję, zarówno co do tożsamości, jak i terminów - mówił w ubiegłym tygodniu płk Ireneusz Szeląg z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wśród rodzin, które domagają się oględzin zwłok, są bliscy Tomasza Merty (45 l.) i Stefana Melaka (64 l.). W obu przypadkach krewni nie mają pewności, czy chodzą na grób członka rodziny po tym, jak przeczytali rosyjskie dokumenty z sekcji zwłok. Ekshumacje i sekcje zwłok planuje się przeprowadzić do końca tego roku. Pozostaje pytanie, jak doszło do zamiany zwłok. Ks. Henryk Błaszczyk, który identyfikował ciała w Moskwie, zrzucił w TVN24 winę na Rosjan. - Nie wiem, czy to przez bałagan, niską kulturę traktowania ciała człowieka po śmierci... - powiedział wczoraj.